Biały kruk
  Biały kruk 8
 

8. Idol

 

 

Zygmunt szedł z zakupami na górę.

Na piętrze skręcił w lewo i wstąpił do Waldka. Otworzył drzwi i od razu stanął w progu. W pokoju było kilku lokatorów.

– Wejdź, wejdź! – zawołali do niego.

– Nie... ja tylko na chwilę. – wzrokiem poszukał kolegę. – Waldek, gdy będziesz miał chwilę wolnego czasu, wpadnij do mnie.

Waldek podniósł się leniwie na łóżku.

– Tak mówisz, jak ja miałbym tu strasznie dużo roboty? – było mu to chyba nie po nosie. Zsunął nogi na podłogę. – Ja tu zawsze mam wolne chwile. Jedyne zajęcie, to leżenie. Dla ciebie przerwę je. – wsunął kapcie.

– Miałem na myśli, gdy odpoczniesz... – próbował tłumaczyć się.

– Dobrze, dobrze... dla ciebie przerwę wylegiwanie się. – stanął w progu i głową kiwnął koledze wskazując kierunek marszu i gdy Zygmunt ruszył, po­szedł za kolegą. – Co to za tak strasznie ważna sprawa, że nie chciałeś mówić przy chłopakach? – zapytał na schodach.

– Chciałem z tobą porozmawiać. – Zygmunt sięgnął po klucz. – Chcę ci coś opowiedzieć... – wsadził klucz w drzwi. Były zamknięte... znaczyło to, że nikogo nie ma w pokoju.

– To nie mogłeś opowiedzieć mi tego u mnie?? – zdziwiło to Waldka.

– Nie... – puścił kolegę przodem. – Chyba nie? Ode mnie wszyscy wyjechali. Możemy spokojnie rozmawiać.

Szybko pochował rzeczy spożywcze.

Waldek legł na łóżku pod oknem.

– No to, co to za tak ważna sprawa? – Waldek oczekiwał opowiadania.

Zygmunt stanął prawie na środku pokoju.

– Jak spałeś dzisiejszej nocy? – zapytał.

– A co to ma do rzeczy?? – dziwił się Waldek. – Czy o tym chcesz rozmawiać?

– Chcę wiedzieć, czy jesteś wyspany? Chcę wiedzieć, jaki humor masz? Czy warto zaczynać tę rozmowę? – Zygmunt rzucił kilka argumentów.

– Tak. Dobrze spałem dzisiaj. Ostatnio bardzo dobrze sypiam. Jestem wyspany... jestem gotów wysłuchać najbardziej nudnego opowiadania.

Zygmunt usiadł na sąsiednim łóżku.

– Nie będzie to opowiadanie.

– A co to będzie?

– Sen.

Waldek usiadł na łóżku.

– Chcesz mi opowiadać swoje sny?

– Nie sny, ale sen. Może nie będzie to mądre, bo sny nie są mądre, ale chcę... chciałbym, abyś wysłuchał do końca i potem powiedział mi, czy to ma sens?

– Sny nie mają sensu... – Waldek wpadł mu w słowo.

– Ten ma.

– Sny zawsze należy rozumieć na opak.

– Tego snu nie da się.

– Dobrze. Wysłucham... potem będziemy rozmawiać, czy to miało sens, czy nie? Na razie nie wiem, o co chodzi?

Zygmunt pochylił głowę i zaczął bawić się palcami.

– Miał pojawić się jakiś idol? Jakieś bożyszcze? Jakieś bóstwo? Umówmy się, że to miało być w Warszawie... łatwiej będzie mi mówić. Tyle mi o nim opowiadałeś, tak długo mnie namawiałeś, że w końcu zgodziłem się i pojechaliśmy do tej Warszawy. Chociaż tyle mi o nim opowiadałeś, gdy jechaliśmy, nie wiedziałem, czy to jest aktor, czy piosenkarz, czy jakieś inne bożyszcze. Chciałeś, abym pojechał z tobą i pojechałem. Tam, na miejscu, aż dziwiłem się, że to miasto ma tyle wolnego miejsca. Były tysiące, może miliony ludzi. Tak mnie to zafascynowało, że i ja wreszcie chciałem zobaczyć to bożyszcze. Ludzie siedzieli na stołkach, klęczeli, leżeli na ziemi. Byłem wkurzony...

– Bo gdyby stanęli, ileż łatwiej byłoby przedzierać się przez ten tłum? – powiedziałem zdenerwowany do ciebie.

– Cicho bądź! – upomniałeś mnie.

– No jak to, cicho?! – denerwowałem się. – Popatrz tylko! Porozwalali się! Czyż to nie można stać? Spokojnie stać? Leżą! Klęczą! Nogi ich bolą?

– Przestań! Oni się modlą. – upomniałeś mnie znów.

– Modlą! – warknąłem. – W domu niech się modlą! To nie jest miejsce do modlitwy.

– Zamknij się!! – warknęła na mnie jakaś kobieta. – Przepraszam państwa. – powiedziała do ludzi obok. – On nie chciał tak. Jest trochę podniecony.

Teraz dopiero zauważyłem, że szła ze mną jakaś kobieta... nawet nie wiem, kto to był? Obok niej szło kilkoro dzieci. Odnosiła się do mnie, jak gdyby mnie znała... jak gdyby bardzo dobrze mnie znała?... być może, moja żona?? I te dzieci, czasami brały mnie za ręce... tak, jak gdybym był ich ojcem??

Zerknąłem na ciebie... i obok ciebie szła jakaś kobieta... i kilkoro dzieci... nawet nie chciałem patrzeć ile?... w tamtej chwili nie chodziło mi o to??

Im bardziej denerwowałem się, tym więcej na naszej drodze stawało różnych przeszkód.

– Daleko to jeszcze?? – zapytałem, sam nawet nie wiedziałem dobrze kogo?

Ty rozejrzałeś się po okolicy.

Ja chyba wreszcie uspokoiłem się? Wyszliśmy na otwartą przestrzeń.

Ktoś wskazał nam miejsce... scena?... podium?... ołtarz?... to coś, było prawie w pośrodku tłumu? Tam, o którejś tam godzinie, miał pojawić się... pokazać... przyjechać, to nasze bożyszcze, ten nasz idol.

Ty i nasze kobiety, które były z nami, chcieliście zostać tam, na miejscu, ale ja uparłem się, że stamtąd nic nie zobaczymy? Było faktycznie daleko? Upierałem się. Ostrzegaliście mnie, że tam będzie ciasno, że ludzie nas stratują. Tutaj mieliśmy luz.

Plac był faktycznie ogromny. Co chwila, w którymś kierunku szły procesje... tak. Prawdziwe procesje. To chyba przekonało mnie o tym, że nawet, jeżeli pojawi się, to śpiew procesji zagłuszy idola. Przez małą chwilę zastanawiałem się, czy czasem te procesje nie są specjalnie, aby właśnie zagłuszyć go?

Uparliście się, że zostajemy... Ale to była tylko wasza opinia. Ja uparłem się i zacząłem iść. I wcale nie było tak ciasno. Pomiędzy procesjami powstawały wolne ścieżki. Bez trudu i bez przeszkód dotarłem prawie do sceny??... do tego podium?... niby ołtarza??

Tam zauważyłem, że poszedłeś za mną.

Ludzie, porwani chwilą, śpiewali razem... kilka tysięcy gardeł... kościelną pieśń, ”Ja wiem, w kogo ja wierzę?”

Staliśmy... ty ukojony tym śpiewem, prawie że chlipałeś nosem... ja wsłuchany w ten piękny śpiew, zastanawiałem się, dlaczego... przyszli przecież na koncert, jakiegoś idola, swego bożyszcza i wdają się w kościelne śpiewy?? Później będą skandować jego imię, albo ksywkę... teraz śpiewają pieśni?

Gdy skończyli, ruszyłem w kierunku podium. Próbowałeś mnie powstrzymać, ale ja nie dałem się. Gdy byłem już dość wysoko, odwróciłem się... przede mną były tysiące, może nawet większe tłumy... uniosłem ręce, na znak, że chcę coś powiedzieć i jak na komendę, wszyscy nagle umilkli! Było to trochę mrowiące krew w żyłach, ale ja poczułem się w tej chwili, taki ważny, taki wielki!

– Być może, że tam na końcu, nie będzie mnie słychać, bo służby techniczne nie przygotowały mikrofonów... ale ci, co słyszą mnie...

– Słyszymy cię, słyszymy. – zapewnił mnie ktoś.

– Ale ja mówię, o tych tam, daleko?... – poinstruowałem tego kogoś.

– Właśnie ci, tam daleko, słyszą cię. – odezwał się ten sam głos.

Zmieszałem się.

– Dziwne? – powiedziałem już ciszej. – Nie widzę mikrofonów... uważałem, że tam daleko nikt mnie nie usłyszy?

– Słyszymy cię i to może lepiej, niż ci, tam z przodu. – zapewnił mnie znów ten sam głos.

– A więc jednak mikrofony są? Tylko ukryte? – chciałem poszukać ich, ale szybko doszedłem do wniosku, że to nie czas na to? – Więc technika tak bardzo poszła do przodu?? – chyba się uśmiechnąłem, bo ktoś klasnął w dłonie. Potem jeszcze ktoś.

Moją uwagę na chwilę zatrzymał pewien mężczyzna, ale o nim później ci opowiem. Nie chcąc na nim zatrzymywać wzroku, spoglądałem na dalsze rzędy... i jak gdyby do nich kierowałem słowa.

– Witajcie wszyscy... – powiedziałem w pewnej chwili, aby nie przeciągać swego zmieszania. – ...skoro wszędzie mnie słychać. Wiem. Powinienem się przedstawić... ale jednak wolę zostać incognito. Dlaczego? Przyszedłem tu ze swoim kolegą... właściwie, to... prosił, abym z nim tu przyjechał i zobaczył... tego... waszego bożyszcza.

Od razu zrobiło się maleńkie zamieszanie i musiałem jakoś zareagować.

– Przepraszam. – od razu zacząłem usprawiedliwiać się. – Ale on nie jest moim idolem. Nawet nie wiem, czy on jest piosenkarzem, czy aktorem? – znów zaszumiało od poruszenia.

– Pozwólcie mi się wytłumaczyć! – prawie, że zawołałem. – Waldek powiedział, że ktoś tu ma być... nie pytałem, kto i co? Zareagowałem spontanicznie. – chyba się uciszyli, bo i ja uciszałem głos. Nawet ucieszyłem się.

– Widzicie, jednak potrafię was przekrzyczeć, a to chyba przez to, że powietrze jest czyste i głos daleko niesie? Ja nie mówię przecież, że on nie będzie kiedyś moim idolem?? Wszystko możliwe? Jestem otwarty na wszystko. A skoro jestem już przy głosie... kto kiedyś powiedział mi mądre słowa, gdy jesteś na imprezie, to tylko od ciebie zależy, czy będziesz bawił się, czy nie? Bo choćby wszyscy nawet płakali, to gdy tobie chce się śmiać, to śmiej się. Gdyby wszyscy pokładali się ze śmiechu, ale gdy tobie będzie chciało się płakać, to i tak nikt cię nie rozweseli. Gdy chcesz śpiewać, śpiewaj, gdy chcesz płakać, płacz. To, czy będziesz się dobrze bawił, czy nie, zależy tylko od ciebie samego? Ja chcę się dobrze bawić. To, czy on będzie także i moim idolem, teraz zależy tylko od was? Waldek wie, że na takich imprezach lubię śpiewać. Pozwólcie, że wyrażę to, w takiej piosence.

I zacząłem śpiewać.

Jakże poczułem się wspaniale, gdy do mnie docierało, że tłum śpiewa razem ze mną refren. Nawet ten facet, o którym ci wspomniałem, objął swoją partnerkę i kołysał się w rytm.

Zacząłem w pewnej chwili śpiewać do niego, może o nim? Miał długie, aż na ramiona włosy i taką śmieszną, długą szatę... sutannę... coś w tym rodzaju? Policzki miał zarośnięte, nawet dość długim zarostem, prawie już brodą? Mógł mieć około trzydziestki, na pewno nie więcej?

Jego partnerka była w długiej sukni... włosy miała schowane w szerokim delikatnym szalu, misternie zarzuconym na ramię... gdzie spod niego widać było prawie całą szyję i piersi.

Chyba skończyłem? Może chciałem jeszcze coś zaśpiewać, gdy zauważyłem, że coś zaczęło się dziać?

Wolno, klękali na kolana... niektórzy pokazywali sobie coś w górze?

Nie chciałem wierzyć, że oni pokazują sobie właśnie mnie. Speszony zacząłem wolno schodzić.

– Co się dzieje? – zapytałem ciebie.

– Zaczęło się. – powiedziałeś krótko.

– Co się zaczęło? – nic nie rozumiałem.

– Czy nie widzisz? – nie wiem dlaczego, ale i ty, tak jak oni, ukląkłeś.

– Ale co mam widzieć? – nie chciałem, aby naszą rozmowę słyszał ktoś po za nami... pochyliłem się nad tobą.

– Uklęknij. – szepnąłeś do mnie.

– Chyba zwariowałeś?! – zaczynało mnie to drażnić. – Nawet nie wiem, czy on ładnie śpiewa i czy w ogóle śpiewa... jeśli gra w filmach, to czy jego filmy są dobre?... a ty mi każesz przed nim klękać... – oburzyłem się.

– Spójrz na resztę. – upomniałeś mnie.

I rozejrzałem się.

– Wy wszyscy chyba powariowaliście? – mówiłem szeptem.

Wszyscy dokoła klęczeli.

– Klęknij, proszę cię! – zaczynałeś denerwować się.

– Ciszej. – ktoś po mojej stronie nie wytrzymał już.

– Zamknij się ! – warknąłem na niego.

Ten ktoś, pochylił się nieco, aby lepiej cię widzieć i powiedział do ciebie.

– Jeżeli nie chce... tu nie ma przymusu. – miał minę pokornego baranka.

– Proszę cię... – powiedziałeś i walnąłeś mnie pod kolano.

Musiałem oprzeć się na ręce, aby nie upaść na twarz. Przykucnąłem, aby uparcie nie klęczeć i patrzyłem się na twoją twarz. Nigdy nie widziałem cię płaczącego i teraz też nie wiedziałbym, że płaczesz, ale spostrzegłem na policzku łzy. Chwilę trwało zanim powiedziałem...

– Przepraszam. – to było takie krótkie, takie nic nie znaczące.

Spuściłeś głowę.

– Dziękuję. – powiedziałeś cicho.

– Za co? – zdziwiłem się.

Skinąłeś głową, aby pokazać, że za to, że klęczę. Spostrzegłeś, że tylko przykucnąłem. Pochyliłeś głowę i po nosie pociekła ci łza.

Zrobiło mi się cię żal.

– Przed kim wy klękacie? – jeszcze raz zapytałem. – Przed kim?... przed czym?... albo, dlaczego?... po co? – zadawałem pytania z myślą, że może na któreś z nich mi odpowiesz?

– Patrzyłeś do góry? – odpowiedziałeś.

Więc spojrzałem jeszcze raz. Nic nie widziałem... chmury, piękne chmury, jak na jakimś obrazku? Słońce.

– Ja tu nic nie widzę? Chmury? Słońce? – wzruszyłem ramionami. – Co mam zobaczyć?

Uniosłeś nieco głowę.

– Słońce jest na godzinie trzeciej. – powiedziałeś jakoś dziwnie.

Spojrzałem nieco w bok i osłupiałem. Słońce było po za południem! Czym była ta jasna kula?

– Widzę... – powiedziałem już nieco ciszej. Oczy wlepiałem w to ”coś”. – Co to takiego? – spojrzałem na ciebie.

– To ON. – zamknąłeś spokojnie oczy.

– U?! – podniosłem wzrok, chciałem wszystko zobaczyć. – Co za oryginalne wejście? – uśmiechałem się. – Powinien już otworzyć spadochron. – zauważyłem. – Jest coraz niżej, jeszcze rozbije się o ziemię?

– Proszę cię, przestań. – upominałeś mnie. – On nie może się rozbić... – powiedziałeś, jak gdybyś wszystko wiedział?

Już widziałem wyraźny kształt talerza.

– Waldek? – zapytałem. – Czy to jest UFO? Czy to ma być UFO?

– Ja tyle samo wiem, co i ty? Nie wiem? – i to chyba było prawdą?

– Wpatruje się, czy to ”coś” ma jakieś liny? Nie widzę nigdzie samolotu? Nie widzę nigdzie lin? Kiedy otworzy się spadochron? – czekałem wyjaśnień od ciebie.

– On nie ma spadochronu. – powiedział ktoś z tyłu. – My, z daleka, widzimy już jego postać. – powiedział głos z tyłu. – Całą postać.

Spojrzałem na ciebie.

– Zrzucili go z góry? Przecież rozbije się?

Ale nie umiałeś mi odpowiedzieć.

– My, z daleka wyraźnie widzimy, jak wytraca prędkość. – powiedział ten sam ktoś z tyłu.

Obejrzałem się. Za nami wszyscy mieli głowy opuszczone. Nie wiedziałem, kto nam odpowiada?

Wlepiałem oczy w ten talerz i oczekiwałem dalszych zdarzeń. Chciałem wiedzieć, co się stanie? Rozbije się, czy wreszcie dojrzę jakieś liny podtrzymujące go?

– Już i ja widzę postać! – chciałem powiedzieć to cicho, ale chyba mi się nie udało. Przykucnąłem. – On jest sam!

– A z kim ma być?! – przyciąłeś mi.

Zamilkłem i patrzyłem, jak powoli opada na... zastanawiałem się, czy to było z góry uplanowane? Opadał prosto na przygotowane mu miejsce. Uniosłem się, aby lepiej widzieć, czy uderzy, czy też miękko wyląduje?? Ale nie zauważyłem. To było niezauważalne.

– Co za wejście? – powiedziałem chyba sam do siebie? Głupio mi powiedzieć, ale byłem tym zafascynowany. – Brawo! – zawołałem. – To było piękne. – cieszyłem się i zacząłem jako pierwszy klaskać w dłonie.

Walnąłeś mnie pod kolano i klapłem sobie na glebę. Nawet nie miałem ci tego za złe? Spojrzałem tylko na ciebie i z podziwem dodałem.

– Teraz was rozumiem. On naprawdę jest wspaniały. – patrzyłem, jak spoglądasz w ziemię. – Wiedziałeś o tym, że będzie miał takie wejście?

Ktoś nie wytrzymał, może to i ty, i wyszeptał.

– Uciszcie go!

– Przecież to ty chciałeś, abym przyjechał tu! – nie dałem za wygraną. Spojrzałem na ciebie i podniosłem się.

Nasz idol coś mówił do zebranych. Nastawiłem uszu.

Miał wyciągnięte przed siebie ręce... dosłownie, jak gdyby błogosławił swych wielbicieli?

Wpatrywałem się w jego postać... Rozumiałem teraz, dlaczego tłumy uwielbiały go? Miał w sobie coś, co przyciągało wzrok. To, że miał na sobie coś w rodzaju rzymskiego stroju... rzymskiego, w sensie, z czasów Spartakusa, albo Juliusza Cezara, to pestka. Fakt! Dodawało mu to ogromnego uroku! Włosy długie, spadające prawie aż na plecy, co chwila podnosił powiew niewidzialnego wiatru. To także pestka! Ile mógł mieć lat?? Nie wiem? Myślę, że czterdziestki nie miał jeszcze? A jeżeli ją miał, to był wspaniale utrzymany... patrzyłem na jego twarz i zazdrościłem mu jego urody. Był przystojnym... tak, pięknym facetem. Tak wtedy myślałem.

Gdy tak wpatrywałem się w niego, albo inaczej, gdy nie mogłem oderwać od niego oczu, zrobił gest i wszyscy podnieśli głowy i powstali.

Zrozumiałem wtedy, że musiał coś mówić, tylko ja wpatrzony w niego, nie słyszę jego słów. Aby ukryć swe zażenowanie, spojrzałem po ludziach... rozszedł się w powietrzu jeden wielki szum. Wszyscy wstali... spojrzeli na niego i wszyscy, jak jeden mąż, z powrotem padli na twarz.

Patrzyłem na nich, jak na zdrowo walniętych. Rozumiem, był przystojnym, wspaniałym facetem, ale aż tak uwielbiać go, żeby padać przed nim na twarz? Jak bardzo musieli kochać?.. uwielbiać swego idola??

Patrzyłem i tysiące myśli kłębiły mi się w głowie. Jak?... czym ich tak zauroczył?... jeżeli śpiewa, co śpiewa?... jak śpiewa?... jako aktora?... nie pamiętałem żadnego filmu z nim?... a może gra w jakichś filmach, których ja jeszcze nie oglądałem??

Patrzyłem na jego strój... tak bardzo dobrze było mu w nim. Patrzyłem na jego twarz... jakże pasowała do tego stroju? Silne ręce... ale nie jakiegoś tam ciężarowca?... umięśnione nogi, ale jakże zgrabne i pasujące do tej postaci?... czy dlatego, że miał zgrabne nogi, nosił ten rzymski strój?... czy raczej, do tego rzymskiego stroju, dopasował wygląd nóg?

Znów zawiesiłem wzrok na jego twarzy. Coś mówił do ludzi? Przemogłem się, aby zacząć słuchać go i aby zrozumieć, co mówi?

– Tyle lat kochałem was... teraz wy pokażcie mi, jak kochacie mnie? – podniósł ręce, ale niezbyt wysoko.

Tylko tyle usłyszałem, bo podniosła się taka wrzawa, że mnie samego prawie porwało. Poczułem w sobie ten ich poryw. Z uśmiechem spojrzałem na ciebie.

– Cieszę się, że zabrałeś mnie tu. – powiedziałem do ciebie, ale ty byłeś wpatrzony w niego. Myślę, że nie słyszałeś, co mówię, a może? – Pierwszy raz jestem na takiej imprezie. Wiesz, że porwało i mnie? – teraz patrzyłem na ciebie, jak wpatrzony stoisz i...

Sam nie wiem, co wtedy myślałem? Czy cieszyłem się, że jestem tam, czy cieszyłem się, że?.. że ty się cieszysz?? Patrzyłem się na ciebie... z oczu płynęły co łzy.

– Waldek, ty płaczesz?? – zapytałem cię. – To tylko idol?

– On chce opuścić nas. – ty po prostu beczałeś.

– Waldek? – próbowałem cię pocieszyć. – To tylko idol?

Ale ty nie dałeś się przekonać.

– Czy ty nie słyszałeś, co on mówi? On chce nas opuścić.

– Przestań. Każdy artysta po występie wraca do domu. – myślałem, że ci przetłumaczę?

– Ale on chce opuścić nas i więcej nie wrócić? – Waldek szlochał.

– Przecież to zrozumiałe... musi występować w inny miejscach. To nie jest jedyne miejsce na ziemi? – wciąż chciałem ci przetłumaczyć do rozsądku.

Spojrzałeś na mnie.

– Jaki ty jesteś głupi?! – spojrzałeś mi prosto w oczy i dotarłeś aż do mózgu, albo do głębi serca. – Jaki ty jesteś głupi?

Ubodłeś mnie dokładnie i to w najczulsze miejsce. Aby nie dać po sobie poznać, że ugryzło mnie to, wolno odwróciłem wzrok na twojego idola. Teraz tym bardziej nie słyszałem, co działo się wokół. Patrzyłem i podziwiałem głupotę ludzi. Jak bardzo musiał zawładnąć tłumem? Ale czym? Przyznałem... był przystojny, ale tym?? Miał niezłe wejście, to fakt, ale tym?? Przecież na pewno transmitowali to w telewizji? Można było iść i zrobić sobie z nim zdjęcie, powiesić na ścianie, mało tego, oprawić w ramki! Można byłoby patrzeć na niego, dowoli, do syta!

Aby nie rozjątrzać sprawy, zacząłem powoli, niepostrzeżenie, oddalać się od ciebie. Niby, że ktoś mi zasłania, albo ja komuś i oddaliłem się.

Tam, gdzie stanąłem, miałem lepszy widok, niż obok ciebie.

Postanowiłem, że wsłucham się. I wsłuchałem się.

– Byłem z wami długo... za długo. – uśmiechnął się do tłumu. – Teraz wracam do swoich. – co chwila, przez ogromny tłum, przelatywało jakieś dziwne westchnienie, albo szmer. – Tak, jak wy, ja też tęsknie za swoimi. W tę podróż, chcę zabrać ze sobą, swego syna. – wyciągnął ręce ku niemu. – Ciebie, synu, zabieram ze sobą.

Ku memu zdumieniu, facet, który stał, gdy śpiewałem, obok swej partnerki, niewiasty, spojrzał na nią, ucałował ją i ruszył w kierunku stopni. Wolno, majestatycznie, stąpał po schodkach... i na kolejnym schodku zastygł. Jego jedna noga została na jednym stopniu, druga na drugim... chwilkę tak stał.

Wszyscy ludzie zamarli w ciszy.

– Ojcze? – starał się patrzeć Idolowi w twarz. – Co stanie się z ludem? – i machnął ramieniem za siebie zataczając krąg.

Chwilę trwała cisza.

– Synu, stań obok mnie. – idol był bardzo spokojny.

– Ojcze? – nalegał mężczyzna. – Co stanie się z nimi?

– Synu, ty musisz wrócić ze mną. – rozmowa stawał się nieco drażliwa.

– Wybacz ojcze, ale ja zostaję z nimi. Moje miejsce jest wśród nich... tam gdzie oni, tam mój dom. – mężczyzna odwrócił się i schodził ze stopni.

– Synu! Ja nie mogę wrócić sam! – idol ścisnął pięści i napiął mięśni.

Gdzieś zagrzmiało, strzelił piorun. Zerknąłem po horyzoncie, czyżby zbierało się na burzę?? Ale jakoś nic nie wróżyło deszczu?

Mężczyzna zszedł do swej partnerki, ona wyciągnęła ku niemu swe ręce. Ujął je i ucałował. Objął ramieniem. Przytuliła do niego swą twarz.

– Niewiasto. – wskazał matkę swego syna. – Ciebie zabiorę w podróż.

Syn ucałował matkę. Wypuścił ją z objęć. Zrobiła krok ku niemu. Złożyła, raczej zacisnęła dłonie na swoich piersiach.

– Wybacz. – powiedziała prawie że aż za cicho. – Tam, gdzie mój syn, tam moje miejsce. – po policzku popłynęła jej łza.

– Niewiasto... stań koło mnie. – brzmiało to bardzo stanowczo.

Kobieta padła na kolana.

– Wybacz mi, mój Panie. – pochyliła głowę. Koniec szala spadł z jej pleców, odsłaniając jej szyję i piersi, i srebrzystość jej włosów.

Syn podniósł ją za ramiona, objął i przytulił. Ona łkała.

– Wolą mej matki jest, pozostać ze mną. – powiedział syn do idola. – Zostajemy.

Idol zacisnął pięści i aż cofnął je do tyłu.

Najwyraźniej chciało zebrać się na burzę, bo znów gdzieś zagrzmiało i łomotnął piorun. Zerknąłem ukradkiem na niebo, ale jak na złość, stawało się coraz czyściejsze?

– Dobrze. – powiedział idol. Spojrzałem na niego, a twarz jego promieniała radością. – Zabiorę was oboje. Pójdźcie... – wyciągnął ku nim dłonie. – Stańcie obok mnie.

Obydwoje spojrzeli na siebie. Matka wreszcie opuściła głowę i pozostała na miejscu. Syn ucałował jej głowę. Zrobił kilka kroków ku schodkom.

– Ojcze? Czy kochasz mnie?.. i moją matkę? – wzroku nie odrywał od twarzy ojca.

– Jesteście radością mego serca, balsamem dla mych oczu... – posłał mu serdeczny uśmiech. – Pójdźcie... stańcie obok mnie.

– Ojcze? Czy zabiłbyś mnie?.. i moją matkę?

Idol świdrował wzrokiem syna.

– Dlaczego o to pytasz? Wiesz przecież, że nie?

– Ojcze, co stanie się z tą planetą? Co stanie się z ludźmi, gdy nas zabraknie?

– Synku, dlaczego o to pytasz??

– Wybacz ojcze... – mężczyzna odwrócił się i stanął obok swej matki. – Zostaję tu. – objął matkę. – Zostajemy tu, jako gwarant, że nie zniszczysz tej planety.

– A! – idol znów zacisnął ze wściekłości pięści.

Najwyraźniej zanosiło się na wieczorną burzę, bo znów gdzieś zagrzmiało, strzelił piorun. Nie chciałem już wypatrywać, gdzie, bo te sceny zaczęły wciągać mnie.

– Synu. Ja nie chcę wracać sam. – wyciągnął ku niemu rękę. – Ktoś musi ze mną być? Tak długo mnie tam nie było? Ktoś musi tam ze mną wrócić?

– Wybacz ojcze, ale to nie ja. – jeszcze bardziej objął swą matkę. – Ona także nie. Będziemy gwarantem dla tej planety, że nie zniszczysz jej.

– Nie chcę wracać sam. Ktoś musi wrócić ze mną.

– Wszyscy jesteśmy twoimi dziećmi. Dałeś nam wolną wolę.

Idol spuścił głowę.

– Niech ktoś wróci ze mną. Skoro tak wybrałeś... niech ktoś wróci ze mną. – stał tak ze spuszczoną głową.

Patrzyłem na niego i zrobiło mi się go żal. Zrobił się taki niewinny, taki bezbronny, taki kochany?

Może to przez to, że wlepiałem oczy w idola, że nie zwróciłem uwagi na to, co robi tłum, nie zauważyłem, że powstało zamieszanie? Powstał jakiś szum?

Spojrzałem na zebranych i nie wiem dlaczego, wszyscy wlepiali oczy we mnie i wskazywali mnie palcem? W tamtej chwili nie mogłem zrozumieć ich?

– On! – zawołał ktoś.

– Co, on? Co, ja? – nic nie rozumiałem.

– Ty wrócisz z nim! – zawołał ten ktoś.

– Co?! – nie rozumiałem tłumu. Spojrzałem na idola.

– Ktoś musi wrócić ze mną. – powiedział bardzo spokojnie patrząc na mnie.

Myślałem, że to jest jakiś głupi żart? Było tam setki ludzi, może nawet tysiące, a oni uparli się na mnie?

– Ale facet?! – powiedziałem, bo nie znałem ani jego nazwiska, ani jego imienia, ani nawet ksywki?? – Ja nawet ciebie nie znam??

– Nie szkodzi. – powiedział z lekkim uśmiechem.

– Ty nawet nie jesteś moim idolem. Znalazłem się tu, bo kolega powiedział, że będzie git... nawet nie wiem, czy śpiewasz?... jeśli tak?... to co?

Zaczął się śmiać z tego.

– Wrócisz ze mną. – powiedział stanowczo, ale z uśmiechem.

– Ale, co to znaczy wrócisz? Czy mam ci towarzyszyć w trasie koncertowej?? – chciałem odwlec to w czasie... zniechęcić go.

– W drodze powrotnej. – sprostował mnie.

– I kiedy mielibyśmy wyruszyć? – ciekawiło mnie. Miał w swej twarzy tyle ogromnego spokoju... jakiejś radości... ciepła i sympatii, że chyba chciałem ulec?

– Zaraz. – powiedział.

I tym rozśmieszył mnie.

– Jest to niemożliwe! – uspokoiłem siebie i jego.

– Dlaczego? – był bardzo spokojny.

– Na jak długo szukasz męskiego towarzystwa?

– Na okres podróży.

– Czyli na kilka godzin?

– Nie. Znacznie dłużej.

– Po pierwsze... ja pracuję, musiałbym wziąć na ten okres urlop. Po drugie... dla twego widzimisię, nikt nie da mi urlopu.

Uniósł dłoń... chciał coś powiedzieć, ale nie dawałem mu dojść do słowa.

– Nie będziesz już pracował. – stwierdził.

– O? – zadziwiło mnie to. – To zmienia postać rzeczy? A na jak długo? Tydzień, dwa, miesiąc??

– Na zawsze.

– O! Kusząca propozycja... – zacząłem zastanawiać się.

Tłum porwał mnie na ręce i unieśli do góry. Ponad głowami podawali mnie sobie, aby postawić mnie obok idola. Zacząłem wyrywać się im.

– Zostawcie mnie!! To bezprawie!! – zacząłem wołać.

– Chcemy cię postawić obok niego. – powiedział ktoś.

– Ja jeszcze nie powiedziałem ”tak”! – postawili mnie na ziemi. – Jak będę chciał, to sam podejdę?! – ale ja już stałem obok idola. – Ja jeszcze nie powiedziałem ”tak”. – powiedziałem do niego.

Teraz z bliska patrzyłem na niego i zaczynałem się źle czuć. Był nieziemsko przystojny. Spod jego stroju, może nieco za mocno wydekoltowanego, sterczało mnóstwo czarnego owłosienia, sięgającego aż na szyję. W pewnej chwili poczułem się nieswojo, że tak gapię się na jego owłosienie i spuściłem wzrok, jego ręce były tak samo pokryte gęstym, czarnym zarostem.

– Ustalmy jedno... – aby nie patrzeć na niego, bo zaczynało już to mnie samego krępować, oczy skierowałem na tłum. – Chciałbym żyć dostatnio...

– I długo. – wpadł mi w słowo.

– Tu akurat, nikt z nas nic na to nie poradzi? Będę żył tyle, ile jest mi pisane od Boga. Chciałbym, aby mnie było na wszystko stać... i nie tylko wtedy, gdy będę obok ciebie, ale i wtedy, gdy będziemy oddzielnie.

– Będziesz miał wszystko, czego tylko zapragniesz. – zapewnił mnie.

– Ustalmy jeszcze jedno. – powiedziałem do niego.

Wolno spojrzał na mnie i wiedziałem, że mogę prosić o wszystko.

– Mów, czego żądasz? – miał tak słodkie spojrzenie.

– Chciałbym wiedzieć, co mam robić, w zamian za to wszystko, co ofiarujesz mi?

– Być ze mną i kochać mnie.

– Kochać cię?? – spojrzałem dziwnie na niego. – To prawda, jesteś przystojnym facetem... myślałem, że to ze mną jest coś nie w porządku... przyglądam ci się i nie mogę oderwać od ciebie oczu, ale widzę, że i z tobą jest też coś nie tak? Ale... skoro oni kochają cię i nie wstydzą się padać przed tobą na twarz, może i ja zakocham się w tobie? Chciałbym zaznaczyć... nie jesteś moim idolem... jeszcze nie. Chociaż, gdy tak przyglądam ci się... – roześmiałem się. – I tylko za to, chcesz ofiarować mi dobrobyt?

– Tak.

– Jest w tym chyba jakiś haczyk? Może powiem ci, co ja mogę robić dla ciebie? Mogę podnosić i opuszczać kurtynę...

– Ja nie mam kurtyny.

– No dobrze... mogę zapowiadać cię, gdy będziesz występował na scenie...

– Ja nie występuję na scenie.

Przestałem zwracać na to uwagę.

– Mogę pilnować twojej garderoby, żeby zawsze na czas była czysta i gotowa...

Idol uśmiechnął się.

– Czy ty chociaż wiesz, kim on jest? – zapytał mnie jego syn.

– Cały czas powtarzam, że on nie jest moim idolem. – usprawiedliwiłem się. – To prawda... nie znam jego nazwiska, ani imienia... najpierw myślałem, że on jest piosenkarzem, że tu będzie jego koncert i dlatego są tu takie tłumy? – z uśmiechem spojrzałem na niego. – Teraz myślę... – powiedziałem ciszej do niego. – ...że chyba jednak jesteś aktorem? Tłumaczyłoby to twój strój i twoją urodę... to, że dbasz o siebie?

Uśmiechnął się do mnie.

– Będziesz miał czas, aby poznać mnie. Poznasz każdy zakątek mego życia. Droga przed nami daleka.

– Wybacz, że nie padam przed tobą, tak jak oni... na twarz... tylko przed Bogiem mógłbym padać na kolana... na twarz. Może kiedyś, gdy będziemy jakiś czas razem, pokocham cię i wtedy wynagrodzę ci to.

Znów uśmiechnął się do mnie.

– Przepraszam, ale tak dla pewności siebie, zapytam... dajesz mi słowo, że do końca twoich, albo moich dni, będę przy tobie... i że będę korzystał z twego dobrobytu?

– Tak.

– I że nie będzie mi nic brakować?

– Tak.

– I, że nie będę musiał wracać, za jakiś czas, do swojego zakładu, do tego śmierdzącego ”URSUSA”?

– Nie będziesz miał możliwości, ani szans.

Rozpaliło to mnie.

– Zgadzam się. – prawie zawołałem. – Zgadzam się zostać z tobą... być przy tobie. – poprawiłem się. Spojrzałem na jego syna. Zrobiło mi się dziwnie. – Nadal jednak nie rozumiem, dlaczego on nie chce z tobą wrócić? Co takiego mu zrobiłeś?

– To on tak wybrał i muszę uszanować jego decyzję, jego wolę.

– Być może, że będą o mnie źle mówić, ale nie dbam o to, to przecież oni chcieli, abym został z tobą. Postaram się stawić czoła ich opinii i wszelkim opiniom na mój temat. – spojrzałem na niego. – Chyba nie będziesz mnie bił?

Dziwnie spojrzał na mnie.

– Nie.

– Ani zmuszał do robienia nieprzyzwoitych rzeczy?

Zawiesił na mnie swój wzrok.

– Przestań, bo zdenerwujesz mnie?

– Muszę wcześniej wiedzieć, na co decyduje się?

– Co chcesz powiedzieć przez nieprzyzwoite rzeczy?

– No wiesz?... jesteś przystojnym mężczyzną?...

– Przestań, bo wyrwę ci język.

– Przepraszam... po prostu chciałem tylko wiedzieć. Powiedz mi... tylko tak jasno, w takim razie, po co ci jestem potrzebny?

– Jako dowód. Dowód na to, że byłem tu, i że wy byliście, że istniejecie?

– Ale o tym wie cały świat? Czy nie wystarczy transmisja?

– O tym porozmawiamy w czasie podróży.

– I tylko dlatego obdarowujesz mnie dobrobytem do końca życia? – patrzyłem na niego i czegoś tu nie rozumiałem, ale on był taki kochany? – Musisz być dobrym człowiekiem?... zaczynam rozumieć, dlaczego oni tak uwielbiają cię i zaczyna być mi wstyd, że nie znałem cię dotąd? Zgadzam się wrócić z tobą, gdziekolwiek chcesz wracać?

Uśmiechnął się do mnie.

– Cieszę się.

– Kiedy chcesz wracać?

– Zaraz. Natychmiast. Czy jesteście gotowi pożegnać mnie?! – skierował słowa do tłumu.

Powstał szum, to cały plac upadł na twarz przed swym idolem.

– Jakżesz oni cię kochają? – pomyślałem sobie.

Patrzyłem, jak jego twarz promieniała...

– Czym wracać będziemy? Czy to będzie samochód, pociąg, samolot?

– Moim pojazdem, ale oni napęd mu dadzą...

I po raz pierwszy spostrzegłem, że chyba odgadł moje myśli?

– Pod moimi stopami znajdziesz ster. Gdy powiem ci, weźmiesz go i umieścisz w pojeździe. Znajdziesz tam miejsce odpowiadające jego rozmiarom. Ale... aby podnieść ten ster, musisz kochać mnie. Tylko ten, kto kocha mnie może być przy sterze.

– To, że kocham swoich rodziców, to wiem... to, że kocham swego Boga, to także wiem... ciebie?... jesteś przystojnym facetem, nie zaprzeczam, ale żeby pokochać cię?... mało cię znam? Nie przeczę, być może, że kiedyś pokocham cię.

– Mówisz, że kochasz swego Boga?

– Tak... bardzo.

– Za co kochasz go?

– Za to, że jest Bogiem, że stworzył ten świat, że dam nam życie, istnienie. Chyba za to, że jest po prostu Bogiem?

– Więc, jednak, kochasz mnie?

Patrzyłem na niego i chyba wstydziłem się przyznać, że podoba mi się, że tak, kocham go...

– Ja jestem twoim Bogiem! – stwierdził i rozłożył ramiona.

– Przestań! Nie grzesz! – zawołałem oburzony.

– Jestem waszym Bogiem!! Czy kochacie mnie?!! – z rozłożonymi ramionami zawołał do tłumu.

Powstał ogromny szum, ogromne poruszenie, jakiś powiew szarpnął jego włosami...

Zacząłem w duchu modlić się.

– Boże, nie zważaj na to, co on mówi, bo nie wie, co czyni? Boże, wybacz mu.

– Nie lękaj się. – powiedział idol do mnie. – Stój spokojnie. Nic ci złego się nie stanie.

Tłum zaintonował pieśń. Spojrzałem w ich stronę, że jeszcze chce się im śpiewać. Przez małą chwilkę wzrok mój spoczął na mężczyźnie... nazywanego synem idola. Zdawało mi się, że miał dłonie skaleczone. Objął bardziej swą matkę.

– Boże? Kim są ci ludzie? – pomyślałem przez chwilę. – Może mi się tylko tak zdawało??

Uwagę moją skupiła pieśń... znałem ją, skądś ją znałem? Była taka piękna.

– O Boże, o Boże, Panie mój. Nie pamiętaj, że czasem było źle. Wiesz dobrze, że zawsze jestem Twój i że tylko twoją drogą kroczyć chcę...

Tysiące gardeł śpiewało, a ja zauważyłem, że na horyzoncie zaczęło ciemnieć. Coś poderwało się, gdzieś, tam, daleko. Pomyślałem sobie, że to może samoloty?... ale tu?... skąd?

Zerknąłem na inny horyzont... w naszym kierunku coś zmierzało... i zmierzało z ogromną prędkością.

– To gniew Boży. – powiedziałem w pewnej chwili.

– Nie lękaj się. – powtórzył idol. – Nic ci złego się nie stanie? – zapewniał mnie.

Czuć było ogromny powiew wiatru. Spojrzałem w niebo... na pewno z przestrachu przed Bogiem. Chmury szalały, pędziły gdzieś z ogromną prędkością, dotychczas niespotykaną. W naszym kierunku zmierzały jakieś rzeczy? Spoglądałem dość szybko w różnych kierunkach... zdawało mi się, że były to kawałki blach, jakieś części.

Pomyślałem sobie... to kara Boża, za to, co zrobiłem?

– Nie lękaj się. – zapewnił mnie po raz kolejny idol.

Na wszelki wypadek schyliłem się, aby nisko latające rzeczy nie zabiły mnie. Krótko mówiąc, upadłem na kolana... przed sobą miałem jego nogi... był bosy...

Szczęk metalu rozlegał się tuż nad moją głową... kilka metrów... centymetrów ode mnie.

Zacząłem zastanawiać się, co on takiego robi swymi nogami? Palcami nóg wciskał co chwila jakieś przyciski na tym, co nazywał sterem. Pracowała jego pięta, palce, czasem cała stopa?

– Wstań. – podał mi dłoń. – Patrz na dzieło tworzenia.

Wolno podniosłem się, ale wciąż patrzyłem na jego nogi... już nie zadziwiało mnie jego ciało, jego umięśnione, zgrabne i owłosione nogi, ale to, co robił? Ostatnie części metalu przeleciały obok nas i z łomotem zatrzymały się za naszymi plecami.

Spojrzałem za siebie i zdumiałem się. Za naszymi plecami stał pojazd. Nawet nie zauważyłem, jak wyglądał, ale od razu wiedziałem, że to jest to!

– Miałeś rację. – pochwaliłem go. – Dzieło godne Boga. Myślę, że i Pan Bóg nie powstydziłby się takiego dzieła. Przyznaję, jesteś wielki.

Tłum skończył jedną pieśń, zaczynał drugą.

– Czy jesteś gotów zanieść ster na swoje miejsce? – cofnął się z głazu na którym stał. – Pamiętaj, tylko ten, kto kocha mnie, może unieść go.

Spojrzałem na ster... był okazałym głazem... musiał trochę ważyć?

– Jesteś mężczyzną. Przystojnym, co prawda, ale mężczyzną. Chociaż ojciec, też jest mężczyzną i kocham go... Pan Bóg też jest mężczyzną i kocham Go... czy ciebie mogę pokochać? Przyznaję, podobasz mi się, czy to na razie wystarczy?

Patrzył się na mnie. Uklęknąłem, aby lepiej mi było poderwać ten głaz. Przymierzyłem swe ręce do niego... i ogarnęło mnie zdziwienie... ster, jak najlżejsze piórko uniósł się ku górze.

– Niemożliwe. – zawołałem. – Ja go tylko dotykam.

Spojrzałem na idola i zdało mi się, jak gdybym był w nim zakochany od stuleci. Tak... on już nie tylko podobał mi się, ja go chyba kochałem?

– Czy to znaczy, że kocham cię? – dziwiłem się sam sobie. – Tylko mi się podobałeś. To będzie piękna podróż! – zawołałem. – Co teraz? Gdzie tu jest wejście?

Ledwie zdążyłem to powiedzieć, a już rozsunęły się drzwi. Ster prawie sam prowadził mnie. Ja tylko szedłem za nim.

Wszelkimi siłami starałem się, aby nie upuścić go na ziemię. Wszedłem do środka... ktoś krzątał się w środku.

– Dzień dobry. Gdzie z tym? – zawołałem.

– Bądź pozdrowiony. – odpowiedział mi ktoś...

Ktoś wziął mnie za łokieć i poprowadził dalej. Oczy wlepiałem w ster. Po chwili ster był na swoim miejscu.

– Czy są tu jakieś uchwyty, śruby, łapy? – zapytałem.

– On sam się dopasuje. – powiedział ten ktoś.

I po chwili kamienny ster stopił się z resztą urządzenia.

– Jak to szczelnie dopasowane?? – wprost niedowierzałem.

Podniosłem wzrok, aby nie wypaść na głupka. Obok mnie przeszła dziewczyna z piórami przy ramionach.

– O! – zawołałem. – To szykuje się niezłe show?! Cześć dziewczyny! – zawołałem.

– My nie jesteśmy dziewczyny. – oburzyła się istotka dziewczyno podobna.

– Ja też nie jestem chłopczykiem. – od razu zaatakowałem. – Patrzcie, a powiedział mi, że nie występuje na scenie? Ileż to zakłamania w ludziach? To będzie niezłe show?! Aniołeczki?! – ucieszyłem się.

– Powiedzmy mu. – powiedziała jedna do drugiej. – Posłuchaj? – powiedziała do mnie. – Wycofaj się, zrezygnuj. Dopóki nie wzbijemy się w górę, jeszcze jest czas.

– Na co czas? Z czego mam zrezygnować?

– Nie wracaj z nami.

– Ach, o to chodzi? Chcecie go mieć tylko dla siebie? Ja jestem mężczyzną... będziecie miały go tylko dla siebie. Podoba mi się, nie przeczę, ale ja nie gustuję w chłopakach. Ile was jest? Nas będzie dwóch... was chyba też dwie?... jeden na jeden... o co chodzi?

– Przestań.

– Aha? Ja się wam nie podobam? Gustujecie w starszych, przystojnych, dojrzałych mężczyznach? Owłosionych, przepraszam, obrośniętych, tak jak on? Masz rację... ale ja nie będę wam wchodził w drogę. Ukryje się gdzieś.

– Przestań, mówię. My nie jesteśmy dziewczyny. Zrezygnuj, proszę.

– Ja też nie jestem chłopakiem... i chyba dlatego zostanę. To on mnie zatrudnia, nie wy. To z jego michy będę jadł, nie z waszej.

– On cię nie zatrudnia, on cię bierze.

– On weźmie... ale potem was, po kolei i zrobi to, co robi facet z niegrzeczną dziewczynką. I wtedy ja będę się z was śmiał.

Musieli przestać. Rozległ się cichy dzwoneczek u drzwi i drzwi otworzyły się. Stanął w nich idol. Chyba zauważył ich zmieszanie, bo spojrzał po wszystkich.

– Jak ster?

– Spoko. Nawet nie wiedziałem, że wszystko jest tak pięknie dopasowane. On się wprost wtopił w maszynę.

– Tak ma być.

– Facet! Powiedziałeś, że nie występujesz na scenie...

– Bo nie występuję.

– A dziewczyny?

– To nie są dziewczyny.

– Myślę, że to będzie super show. Aha! Żeby było wszystko jasne. Dziewczyny buntują się. Może inaczej... dziewczyny buntują mnie.

– To nie są dziewczyny. O co chodzi? – skierował wzrok na nich twarze.

– Wybacz Panie. – przyklękły na kolanie i schyliły głowę.

– Czy wszystko gotowe do startu? – jakoś nie przyglądał się im zbytnio. Podszedł do steru.

– Czy tylko dwie ich będzie w czasie podróży? – zapytałem idola.

– To nie są dziewczyny. To są mężczyźni. Jest ich trzech. – wyjaśnił mi.

Obaj spojrzeliśmy na nich.

– Gdzie jest trzeci?

Jak na komendę, naprzeciw kapsuł otworzyły się drzwi i z nich wyszła trzecia istota.

– Macie go słuchać. – wskazał mnie. – Przygotować się do startu. Dajcie mu obuwie. – rozkazał im. – Oni do kapsuł. – wskazał dziewczyno podobnych. – Potem wdziewasz buty.

Automatycznie otworzyły się drzwi pojemników.

Dziewczyno podobni posłusznie skierowali się we wskazane miejsce.

– Jaki posłuch? – zdziwiłem się. – Czy i ja też mam być taki posłuszny??

Idol tylko uśmiechnął się do mnie.

– Ja rozumiem, być posłusznym, ale bez przesady? Wszystko, co się robi, trzeba rozumieć. Chociaż z drugiej strony, jeden musi być kierownikiem. – uśmiechnąłem się. – Gdy się weszło między wrony, trzeba krakać, jak i one?

– Ty do steru. – teraz idol uśmiechnął się do mnie i zrobiło mi się strasznie błogo. – Sterniku. Za chwilę ruszamy.

– Do steru?? – zdziwiłem się. – To znaczy, mam kierować?? Nigdy nie kierowałem... niczym. – dodałem.

Swymi palcami dotknął mych skroni... jakiś dziwny prąd przeszedł me ciało. Spojrzał mi w oczy i uśmiechnął się.

– Obierz kurs... Garga.

– Czy dobrze rozumiem, Garga? Gdzie to?

Pochylił się nad sterem.

– Tu. – wskazał mi na monitorze. – Gdy ci powiem, naciśniesz ten przycisk. Zamknij ich i wdziej buty. Idę pożegnać Ziemian.

Dziwiłem się sam sobie... od chwili, jak dotknął mnie, wiedziałem, co mam robić. Czyżby jego dotyk, działał, jak balsam??

Nad sterem, na dużym monitorze, na samej górze, był maleńki napis... Garga.

Dotknąłem palcami steru, a gdzieś, obok mnie, odezwał się głos.

– Jaki obierasz kurs?

Czułem, jak robię większe oczy?

– Garga. – powiedziałem i dotknąłem małego punkciku na monitorze.

Na dole zapulsował mały napis... Ziemia. Na górze zapulsował mały napis... Garga. Od Ziemi do Gargi zaczęła się tworzyć czerwona, prosta krecha.

– Cel osiągnięty. – usłyszałem.

– Boże, jakie to proste! – zawołałem w zachwycie.

Obróciłem się na krześle, aby podzielić się swą radością z dziewczynami... stały wpatrzone we mnie.

– Powiedział wyraźnie, że wy do kapsuł... czyli, że nie będziecie już występować... możecie dzieweczki zdjąć te pióra. – wskazałem na ich stroje.

– My nie jesteśmy dzieweczki. – warknął jeden. – Więc to prawda... to ty. Nazwał cię sternikiem.

– I co z tego? Nawet nieźle. Sternik. Was nazwał chłopakami. – zacząłem się śmiać.

– My nie jesteśmy dziewczynami. – oburzył się jeden z nich i przeciągnął ręką po płaskiej piersi.

– Ach?! Więc to o to chodzi? Kamuflaż? Dobra! Rozbierać się i do kapsuł. – popędziłem ich. – I jeszcze jedno... nie interesuje mnie, co on z wami, czy wy z nim macie? Nie wciągajcie mnie w to.

– Posłuchaj nas. – chcieli mnie przekonać.

– Posłuchajcie wy mnie... zatrudnił mnie, nie po to, abym z wami spiskował przeciwko niemu. On mi płacił będzie i chcę być lojalny wobec niego. To z jego michy jadł będę. – nie dawałem im dojść do słowa.

Szli posłusznie w kierunku kapsuł.

– Ty nas zabijesz. – jeden odwrócił jeszcze głowę.

– Nikogo nie zabiję! – warknąłem wkurzony. – Ściągać te głupie pióra i marsz do środka, a jak chcecie to i z piórami!

– To nie są głupie pióra! – postawił się następny. – Jesteśmy aniołami!

– Tak! Aniołami! Zapomniałem... – zacząłem sobie z nich szydzić. – ...wy jesteście aniołami, on jest Panem Bogiem, ten pojazd to Argo, ja jestem jego sternikiem, a jedziemy po Złote Runo do Algidy, tylko mylnie obrałem kurs Garga. Marsz do środka! – zawołałem i popchnąłem ich.

Jeden wpadł i uderzył o plecy kapsuły, popchnąłem drzwi, ale zaraz je chwyciłem.

– Przepraszam. – powiedziałem, chcąc być grzecznym... teraz zdałem sobie sprawę, jak strasznie był lekki?

Pierwszy wpadł i nie zwracał na to uwagi, tylko sięgnął do klawiatury na lewym boku i coś chciał wcisnąć. Nerwowo trzasnąłem drzwiami, czułem, że chcą mi wyciąć jakiś numer? Teraz zauważyłem klawiaturę przy drzwiach, szybko przeleciałem po jej nazwach i czym prędzej wcisnąłem przycisk z napisem ”sen”, ale niżej był napis ”długi sen”... wcisnąłem go, ale jeszcze niżej był napis ”wieczny sen”, też go wcisnąłem!

– Zamykać drzwi! – zawołałem na innych, ale drzwi same zamykały się. Biegłem i wciskałem przyciski z napisem ”wieczny sen”.

Stanąłem kilka kroków przed kapsułami. Siwy dym zapełniał wnętrze.

– A to cwaniaczki?! Chcieli przechytrzyć mnie? – stałem dumny ze swego dzieła.

Po chwili, za szybami drzwi, obraz stawał się jaśniejszy. Podszedłem, aby zobaczyć, co oni chcieli wciskać? Najpierw do tych pierwszych... obraz klawiatury drgnął i powoli wtapiał się w ścianę kapsuły... podbiegłem do drugiej... zaczynało dziać się to samo?... podbiegłem do trzeciej?... nie rozumiałem nic z tego? Byłem za głupi na to?

Stanąłem i patrzyłem na ich twarze. Co te kapsuły dają? Spojrzałem jeszcze raz na napisy... „sen”, „długi sen” i „wieczny sen”.

– Wieczny?? Czyli, nigdy nie obudzą się?? Czy to znaczy, że mieli rację? – myślałem sobie.

Za mną rozsunęły się drzwi. Drgnąłem.

– Co się dzieje? – zapytał nerwowo idol. – Daję ci sygnały... dlaczego nie reagujesz?? – wskazał na monitor.

– Miałem pewne problemy z nimi. – wskazałem na kapsuły. – Najpierw nie chcieli wejść do kapsuł... nadal chcieli mnie buntować... ale chyba coś źle zrobiłem? Chyba nie tak wcisnąłem??

Idol spojrzał na przyciski.

– „Wieczny sen”? – przeczytał. – Nie aż tak długo? ”Długi sen”... ”Sen” wystarczy. Podróż nie będzie aż tak długa? – poprawił przyciski.

Patrzyłem zaskoczony na idola.

– To znaczy... to nie zabiło ich?? – wyjąkałem stojąc prawie na środku.

– Ich nie można zabić. Ten sarkofag... później ci wszystko powiem. – z miną wielkiego mądralińskiego klepnął mnie lewą ręką w ramię. – Siadaj do steru. – i wskazał mi prawą dłonią miejsce. Od jego dotyku przeszył mnie dziwny prąd... jakże w tej chwili pokochałem go??

– O Boże!? – westchnąłem. – Jakże się cieszę?! – ukradkiem zerknąłem na kapsuły i już chciałem być przy sterze.

Objął mnie prawym ramieniem i przycisnął... ucałował mnie w skroń... i poszedł do drzwi, które rozsunęły się przed nim.

Patrzyłem na niego w drzwiach i jeszcze czułem jego pocałunek na skroni... niby nic takiego?... a ileż w tym było uczucia?... jaka wymowa?... zdawało mi się, że jeszcze stoi obok mnie... podniosłem dłoń... tam, gdzie przedtem była jego twarz, dotknąłem palcami... czułem coś?... patrzyłem na niego w drzwiach i zdawało mi się, że dotykam jego twarzy?

Czy wstydziłem się wtedy tego?? Nie. Na pewno nie. Każde jego spojrzenie dziwnie paraliżowało mnie, przyciągało ku niemu mój wzrok.

Spojrzałem na monitor. Miałem przecież czekać na jego znak. Ukradkiem zerknąłem w prawo, na kapsuły.

– Przepraszam was. – powiedziałem, wiedząc, że i tak nie usłyszą mnie. – Ja tylko chcę wykonywać jego polecenia. To on zatrudnił mnie. – znów spojrzałem w lewo na otwarte drzwi.

Z zewnątrz dolatywały mnie ludzkie śpiewy.

Za sobą miałem drzwi, z których wyszedł ten trzeci...

Obejrzałem się. Dokąd mogły prowadzić te drzwi?? Co tam mogło być?

Obok zobaczyłem dwie kapsuły... sarkofagi, jak to powiedział mi idol. Poprzez szklane drzwi widać było wszystko, ale tam nic nie było? Odcisk ludzkiej postaci?...

Zerknąłem na kapsuły z facetami... w tych nie było czegoś takiego?

Komfort? – pomyślałem.

Spojrzałem na idola... stał za progiem z uniesionymi ramionami... wyglądał, jak najpiękniejszy posąg, ale był żywy i piękny...

Teraz rozumiem, dlaczego tłumy uwielbiają Cię?... i to ”Cię” przez wielkie ”C”? Przyznaję. Masz w Sobie coś, co sprawia, że trzeba Cię kochać? Masz w Sobie to coś, że człowiek kocha Cię. Może to przez tą postać, figurę? Może dlatego, że Jesteś taki piękny, przystojny? Może?... a może Jesteś jakimś czarodziejem?

Mój Idol zrobił krok do tyłu... stanął w drzwiach.

Na monitorze zaczął pulsować napis, ”Drzwi... zamknąć... otworzyć... zamknąć... otworzyć...”

Wiedziałem, że to jest właśnie to! Czekałem z palcem przy napisie ”zamknąć”.

Mój Idol w pewnej chwili zrobił dwa kroki do tyłu... czekałem jeszcze. Jakiś dziwny dźwięk pojawił się w eterze, pulsował, narastał, aż stał się silny, mocny, prawie, nie do wytrzymania... wcisnąłem napis ”zamknąć”.

Patrzyłem, jak na Nim zawężała się strużka dziennego światła. I wreszcie nastała dziwna cisza.

Zrobiło się strasznie głucho, cicho...

Stał tak przez chwilę, z uniesionymi wciąż ramionami, a ja byłem cicho, bo bałem się cokolwiek powiedzieć.

– Tak bardzo ich kochałem. – powiedział i opuścił ramiona w dół. Wolno odwracał się.

– I co... – coś utknęło mi w gardle, chrząknąłem. – I co dalej? – zapytałem krótko.

– Wracamy. – powiedział krótko. – Wracamy, sterniku.

– Ale, co ja mam robić? – byłem zdziwiony. – Nie umiem tym sterować? – było mi wesoło, ale tylko ze względu na Niego, starałem się zachowywać poważnie.

Spojrzał wesoło na mnie i podszedł do steru. Spojrzał na monitor. Pomiędzy dwoma punktami widniała czerwona, prosta krecha.

– Wszystko w porządku. – z uśmiechem spojrzał znów na mnie.

– To znaczy, że ten pojazd jest tak nowoczesny, że sam będzie naprowadzał się?? – z jeszcze większym uwielbieniem spoglądałem na Niego.

– Do innego pojazdu nie chciałbym wejść. – zdawało mi się z takim samym oddaniem spojrzał na mnie i tak samo odzywał się do mnie. – Z innego pojazdu nie chciałbym korzystać?

Zrobiłem chyba jakąś głupią minę, ale zaraz poprawiłem ją na inną.

Mój kochany Idol przeciągnął się... a może to było coś innego, ale uniósł ramiona do góry i przerzucił je do tyłu. Z ogromnie wesołym uśmiechem spojrzał na mnie i powiedział.

– Wracamy sterniku. Wracamy.

Nie śmiałem mu przerywać. Zamyślił się przez chwilę.

– Tak strasznie tęsknię do Gargi.

Wpatrywałem się w Niego i zauważałem, coraz więcej cech, za które coraz bardziej stawał się mi bliższy... kochałem Go, tak, jak chciał.

– Szkoda, że nie mam kart. Zagralibyśmy w podróży. Szybciej by nam czas zleciał. Lubisz grać? – stał prawie na środku i patrzył się na mnie. – Nie grałeś nigdy w karty? – nie wiedziałem, o co Mu chodzi? – Przepraszam bardzo, jak mam do ciebie mówić?

– A jak chciałbyś? – od razu zapytał.

– Nie wiem? Kolego? Przyjacielu? Może po prostu, facet? Nie znam Twojego nazwiska, ani imienia? Może Idol? – rzucałem propozycje.

– A co to znaczy? – na tę propozycję uśmiechnął się.

– Idol, to ulubieniec tłumów. Piosenkarz, aktor, ktoś sławny, lubiany, uwielbiany przez tłumy...

– Ktoś taki, jak ja?

– Tak. Dokładnie. Idol, to bożyszcze tłumu...

– Co to takiego, bożyszcze?

– To taki bożek... sztuczne bóstwo.

– Ale ja nie jestem sztuczny?

– No... nie.

– Czy w takim razie jestem twoim Idolem?

– Tak. – ucieszyłem się, że mam to już po za sobą. – O czymś musimy rozmawiać w tej podróży. Oni są zamknięci... – wskazałem na kapsuły. – ...myślę, że nie słyszą nas, a chciałbym, abyś wiedział... teraz rozumiem, dlaczego ten tłum tak uwielbiał Cię? Masz w sobie coś, co przyciąga mnie? Jeszcze nie wiem, co to jest? Chciałeś, abym kochał Cię... im dłużej patrzę na Ciebie, tym bardziej mi się podobasz... im dłużej patrzę na Ciebie, tym więcej dostrzegam cech, za które... kocham Cię. Tak. Chciałeś, abym kochał cię. Początek podróży, a ja już mogę powiedzieć... kocham Cię. Czuję, że podróż i całe nasze tourne, mile nam upłynie?

– To miłe, że kochasz mnie, że jestem twoim Idolem, jestem w końcu twoim Bogiem. – powiedział z wielką powagą.

– Przepraszam... bardzo przepraszam, ale nie grzesz. – przerwałem Mu. – Ja już mam swojego Boga. Bardzo proszę... nie porównuj się do Niego. Żaden człowiek nie powinien się do Niego równać i nie ważne, czy to biedny, czy bogaty?

– Nie rozumiem cię. Ja nie równam się do Twego Boga, Ja Nim jestem.

– Przestań! – zasłoniłem twarz dłońmi... nie umiałem pojąć, że mój idol tak wysoko sięga. – O Boże, przebacz Mu, bo nie wie, co czyni? Człowieku, nawet nie wiesz, co mówisz? Proszę Cię, przestań, bo stracisz w moich oczach cały szacunek? – patrzyłem na Niego i błagałem Boga, aby on nie powtarzał tego.

– A kim jest twój Bóg? Jak wygląda?

– Przestań!

– Widziałeś go?

– Nie. Chciałeś, abym Cię pokochał i kocham Cię. Spodobałeś mi się od pierwszego wejrzenia... i od pierwszego wejrzenia pokochałem cię. Ale o jedno Cię proszę, nie mów źle o Moim Bogu... o to jedno Cię proszę.

– Nie chcę o nim źle mówić. Kim jest twój Bóg?

– Jest Bogiem... po prostu Bogiem... jest niewidzialny... stworzył ten cały świat... dał nam życie... teraz... gdzie jest teraz?... w niebie... a gdzie jest niebo?... niebo, to góra, chmury, to kosmos, gdzieś ponad nami, gdzieś obok nas, tylko, że my go nie widzimy? – odsapnąłem i wydukałem z siebie. – Ty nie wierzysz w Boga, prawda?

– Widzisz go. – powiedział do mnie, jak gdyby nie dosłyszał ostatnich słów. – To ja jestem twoim bogiem.

To stawało się nie do zniesienia.

– Przestań! – zawołałem. Doprowadził mnie prawie do łez. Patrzyłem na niego i zastanawiałem się, czy mam Go znienawidzić, czy zaakceptować to? – Boże mój... wybacz temu człowiekowi, bo nie wie, co czyni? – spoglądałem litościwie na człowieka, którego chciałem uwielbiać...

I nagle, obraz Idola znikł mi sprzed oczu! Zatkało mi oddech! Wytrzeszczyłem oczy! Dłonią złapałem się za serce, bo bałem się, że może mi wyskoczyć!

– Boże?... co się stało?... – wyszeptałem, bo nie mogłem wydobyć innego głosu.

– Czy takiego Boga chcesz uwielbiać? – usłyszałem czyjś głos.

I nagle przede mną znów pojawił się Idol.

– O Boże!! – zawołałem. – A już myślałem, że Bóg cię pokarał?

Idol roześmiał się i to bardzo serdecznie.

– Proszę Cię, nie rób takich sztuczek przy mnie? Ja rozumiem... ja wszystko rozumiem... ale najpierw przygotuj mnie na szok, a dopiero potem rób coś?

– Masz rację. – powiedział śmiejąc się. – Nie pomyślałem o tym.

Jeszcze trzymałem się za pierś.

– Powiedz, że to była Twoja sztuczka?? – nie chciałem w nic innego wierzyć.

– Tak. – na chwilę zamyślił się. – To w pewnym stopniu jest moja sztuczka. – przyznał mi rację.

Usiadłem ciężko na krześle.

– O Boże?! – westchnąłem głęboko. – A myślałem, że Cię Bóg pokarał? – odsapnąłem.

– Nie możesz, czy nie chcesz tego pojąć? – zapytał mnie.

– Poczekaj. Niech odsapnę chwilę.

Chwilę patrzyliśmy się na siebie. Wreszcie Idol wskazał na jedną z naszych kapsuł.

– Sarkofag... – powiedział z miłym uśmiechem. – Gdy opuścisz go, wszystko będziesz pojmował w lot.

Patrzyłem i na Idola i na kapsułę, zwaną sarkofagiem. Zaczynałem pojmować, że muszę pozwolić zamknąć się w nim?

– Jak mam rozumieć, ”opuścisz go”?? – chciałem być pewny, czy to co myślę, to jest właśnie to?

– Musimy zamknąć się w nich. – wyjaśnił mi.

– Po co?

– Po pierwsze, żeby odpocząć... po drugie, podróż będzie chwilę trwała... a po trzecie... ten sarkofag, zaprogramowany jest dla ciebie. Chcesz wiedzieć więcej?

Patrzyłem tylko na niego i chyba musiałem mięć minę głupią, bo dalej wyjaśniał mi.

– Sarkofag ma program, który zmieni całe twoje życie. – chwilę patrzył na mnie. – Chcę, abyś istniał, jako mój syn. – patrzył na mnie i chyba rozumiał, że czekam na inne informacje. – Tam, gdzie wracamy, musisz być moim synem. Program, zmieni całe twoje życie.

– Synem?? – zdziwiłem się. – Ale przecież ja mam ojca, mam matkę?? Myślałem, że... powiedziałeś mi, że mam tylko powiedzieć, albo mówić, jak wolisz... że byłeś u nas, że my byliśmy tam... – wskazałem ręką na drzwi. – Chyba nic z tego nie rozumiem??

– Sarkofag ci w tym pomoże.

– Mam być Twoim synem? To znaczy, że otrzymam nowe papiery... metrykę urodzenia, dowód osobisty, świadectwa i tak dalej?

Idol patrzył na mnie i uśmiechał się.

– Wszystko zmieni się. Po prostu... będziesz moim synem.

– Skoro tak? Dobrze... tylko, co zrobimy, gdy kiedyś, ktoś pozna mnie i... czy wtedy, nie wyśmieje mnie, Ciebie, nas? Przecież ludzie mnie znają?

– Nikt nie pozna cię.

– Czasem transmitują koncerty... co wtedy??

Mój Idol pokręcił tylko głową.

– Nie. – powiedział spokojnie. – Nikt nie pozna cię.

– Zmienię twarz??

– Jeśli będziesz chciał? – z uśmiechem patrzył, jak podniecam się na samą myśl.

– To byłoby niezłe? – zacząłem marzyć. – Piękniejszy... – chyba już widziałem się? – ...przystojniejszy... – spojrzałem na Niego. – Wtedy bardziej pasowałbym do Ciebie. – patrzyłem na Niego i aż z radości chciałem powiedzieć, jak bardzo jest kochany?... chociażby, za tę odrobinę marzeń?

– To nie wszystko. – powiedział tak spokojnie, że aż drgnąłem. Spojrzałem na Niego z zaciekawieniem. – Otrzymasz ode mnie taki strój... – wskazał na Siebie.

Krzyknąłem z radości... zerwałem się i skoczyłem do Niego... chciałem Go dotknąć...

– Stój!! – wystraszył się. Podniósł ręce. – Nie dotykaj Mnie!!

Zastygłem w połowie ruchu! Ogromne zimno przeszło po mnie! Stałem i nie wiedziałem, czy źle słyszałem, czy z nami jest coś nie tak?!

Patrzyłem na Jego wystraszoną twarz, ale ja chyba wyglądałem jeszcze gorzej?

– Dla... czego? – zapytałem, z wielką kluchą w gardle.

– Nie dotykaj Mnie. – powiedział już całkiem spokojnie.

Pokiwałem tylko głową.

– Dobrze. – odpowiedziałem także spokojnie. Usiadłem na krześle przed sterem... z ogromnym wstydem wzrok wbiłem w klawisze. – Przepraszam. Zachowałem się, jak idiota? – powiedziałem cicho i poczułem, jak ulżyło mi.

– Już dobrze. To nie dlatego. Dopóki nie wejdziesz do sarkofagu, nie możesz dotykać Mnie. – wyjaśnił.

– Po co mam tam wchodzić? Żeby spać, tak jak oni? – wskazałem na kapsuły z przebierańcami.

– Chociażby.

– Nie chce mi się spać. Przepraszam... już nie będę chciał Cię dotykać. Zaczynam powoli rozumieć... Wy, sławni ludzie, macie trochę odchyłki... a może to nie Wy, może to my, za bardzo zafascynowani jesteśmy Wami? – wpatrywałem się w ekran wielkiego monitora. W jego odbiciu widziałem postać Idola.

– Już dobrze. – powiedział do mnie, aby uspokoić mnie.

– Dlaczego zabrałeś mnie ze Sobą?

– Mówiłem ci już.

– To nieprawda.

– Nie mów tak.

– Ty brzydzisz się mnie...

– Nie mów tak!

– Postaram się nie dotykać...

– Przestań. Nie mów tak. Wejdź do sarkofagu, a potem możesz trzymać Mnie za rękę do końca podróży.

– Nie chce mi się spać. – stwierdziłem. – Bynajmniej, na razie, nie chce mi się spać.

– Zapomnijmy o tym. – powiedział jakoś ciepło.

Spojrzałem w odbicie Jego na monitorze, bo nie wierzyłem w to, co mówił. Jakiś dziwny, biały krąg odbił się od Niego i szybko przemierzył salę... odbił się od ścian i jeszcze szybciej wrócił do Niego...

W sali pociemniało...

Czekałem, aż rozjaśni się, ale to trwało.

Spojrzałem na swoje dłonie!

Chyba zdawało mi się, ale światło było normalne.

Coś się ze mną chyba stało? Odwróciłem, się, aby sprawdzić światło...

Wszystko było w jak najlepszym porządku!

– Coś nie tak? – zdziwił się.

– Nie. Wszystko w porządku. Myślę, że wszystko w porządku? – nie rozumiałem Jego zdziwienia. – A o co chodzi?

– To dobrze. – uśmiechnął się. – Czy chcesz pierwszy wziąć kąpiel? – zaskoczył mnie.

– Kąpiel?? – zdziwiłem się. – A później spać?? – wskazałem na sarkofag... nawet nie zauważyłem, że byłem inny... z powrotem radosny i wesoły. – Nie chce mi się spać. Druga sprawa... jestem tu w końcu sternikiem. – dodałem wesoło.

– Rola sternika, jest tu prawie zakończona. Teraz pojazd kieruje się automatycznie. Obrałeś kurs i to wystarczyło... reszta, to już program.

– To znaczy?... – chciałem coś powiedzieć, ale nie pozwolił mi.

– To znaczy, że nie przejmuj się już. Mamy udać się na spoczynek. Przed końcem podróży, program wybudzi nas i wstaniemy nowi i pełni sił. Ale, skoro nie chcesz odpoczywać... możesz posiedzieć przy sterze.

– To fakt. – spojrzałem na ster. – Piękne urządzenie, ale ileż można lampić się w niego?

Podszedł do steru od lewej strony.

– Przygotowałem dla ciebie kilka niespodzianek. – pochylił się i wcisnął jakiś klawisz. – Muzyka. – i rozległa się muzyka, jakaś piosenka. – Tu masz filmy. Tu... to powinieneś obejrzeć. Tu jest wszystko... od stworzenia świata...

– Znam to. – wpadłem Mu w słowo. – Najpierw był Bóg. Bóg stworzył Adama... potem był Noe i potop... potem Abraham... potem Mojżesz... potem wielu innych... później Maryja, Józef i Jezus... później niewolnictwo, średniowiecze, feudalizm, socjalizm i my. Czy pominąłem coś, chyba tak? Nie sposób to wszystko wymienić.

– To powinieneś obejrzeć. – palcem wskazał monitor.

– Spróbuję. – z uśmiechem spojrzałem na Jego twarz, z bardzo, bardzo bliska. – Czy dużo tego jest? Zdążę w czasie podróży? W czasie podróży chyba nie, ale będę przecież miał tyle czasu? Obiecuję. – patrzyłem, albo raczej... wpatrywałem się w Jego twarz.

Dziwiłem się sam sobie... skąd to we mnie się brało? Co ciągnęło moje oczy ku Niemu? Patrzyłem się, ale po za Nim nie widziałem nic.

Spostrzegł chyba, że tak gapię się na Niego... spojrzał na mnie.

– O co chodzi? – zapytał się.

– O Boże. – westchnąłem. – Jaki Ty jesteś przystojny, piękny? – z uwielbieniem uśmiechnąłem się. – Przepraszam. To chyba zabrzmiało głupio? – poczułem się trochę zawstydzony.

– Nie. Nie zabrzmiało głupio. To było piękne. – powiedział ku memu zdumieniu. – Bardzo lubię być adorowany. Mów tak cały czas.

– Nie czujesz się wtedy źle?... nieswojo? – zdziwiłem się.

– Uwielbiaj mnie. Kochaj mnie. Mów to ciągle. – spojrzał mi głęboko w oczy.

Trochę speszyłem się.

– Czy nie uważasz, że to może być niebezpieczne?

– Nie. – pokręcił głową. – Postaram się uchronić cię. – pogładził mnie po głowie, a może tylko tak zdawało mi się?

– Czy to znaczy, że już nie brzydzisz się mnie? – starałem się powiedzieć to cicho, aby w razie czego powiedzieć, że to miało brzmieć inaczej.

– To nie tak. – położył dłoń na moich plecach. – Przekażę ci Swą moc... Część jej, abyś dotykając Mnie, nie został zabity. – stanął za mną. – Siedź spokojnie.

Podniósł dłonie i zawiesił je obok mojej głowy. Zacząłem czuć ciepło. I...

Doszedłem do wniosku, że jest strasznie cicho? Chciałem tylko włączyć muzykę. Pochyliłem się nieco, bo nie pamiętałem, którym przyciskiem włączał ją?

Nad sobą usłyszałem jakieś syczenie. Spojrzałem na monitor... w jego odbiciu widziałem Go... głowę miał uniesioną, oczy zamknięte, a pomiędzy Jego rękoma... pomiędzy Jego dłońmi biegały iskierki prądu!?...

– Co robisz? – zdziwiłem się.

– Ta siła będzie chronić cię, zanim otrzymasz swą moc.

Strasznie szybko zastanowiłem się o czym On mówi... nie wiem dlaczego, ale cofnąłem swą głowę, tam, gdzie ona powinna znajdować się...

Było za późno... przekaz skończył się. Poczułem tylko takie samo ciepło, jak na samym początku. Zaczynałem trochę rozumieć... Niewiele, ale trochę...

Odwróciłem głowę. Stał wymęczony... inny.

– Na litość boską? Kim ty naprawdę jesteś? – patrzyłem z przerażeniem na Niego.

Starał się uśmiechnąć do mnie.

– Nie lękaj się Mnie. Już teraz, nie lękaj się Mnie.

– Nie boje się... nie lękam się. Czy teraz, już będę mógł dotykać Cię??

Idol odsapnął.

– Czuje się taki zmęczony. – westchnął. – Pójdę, wezmę kąpiel i czym prędzej wchodzę do sarkofagu.

– W tym małym pojeździe jest łazienka?? – zdziwiłem się.

– A jak miałoby być? Mielibyśmy być brudni?? – posłał mi zdziwiony uśmiech.

– Wody wystarczy na kąpiel, czy tylko do mycia? – strasznie ciekawiło mnie.

– Wody? My nie myjemy się wodą. – był zdziwiony.

– Mówiłeś, wezmę kąpiel?? – nie rozumiałem Go.

– My bierzemy kąpiel w ogniu. – dziwnie jakoś patrzył na mnie.

– W czym? – wybałuszyłem oczy. Bawił mnie.

– Wiem, rozumiem... dla ciebie na razie to dziwne, ale sam zrozumiesz, że tylko kąpiel w ogniu, tak naprawdę, oczyszcza ciało.

– Żartujesz sobie ze mnie? Prawda? – nie było mi wcale do śmiechu. – Powiedź, że żartujesz?

Z wesołym uśmiechem spoglądał na mnie.

– Chodź, pomożesz mi rozebrać się... – stał prawie na środku pomieszczenia. – Przy okazji zobaczysz, jak to działa?

Podszedłem do Niego, próbowałem faktycznie dojrzeć, gdzie są guziki, lub jakieś inne zapięcia? Chyba spostrzegł to, bo uśmiechnął się.

– Czego tak zawzięcie szukasz?

– Guziki?... Suwak?... Jakieś zapięcia?...

– Ten skafander nie ma tych rzeczy. Musi być dopasowany, musi przylegać do ciała. On i ciało, musi tworzyć jedność.

– Czy ściąga się go przez głowę?

– Można, ale potem ciężko go wdziać.

– Zdejmuje się go, jak każde ubranie?

– Można, ale my nie pozbywamy się swych ubrań? Mamy je zawsze przy sobie.

– To znaczy? Gdzie? Jak?

– Włóż tu dłoń. – uchylił dołem nieco połę skafandra. – Czujesz guzik... przycisk? Naciśnij.

I nacisnąłem. I stała się rzecz nieoczekiwana!!

Z jakimś dziwnym podźwiękiem, skafander zaczął się składać, aż znikł za plecami...

– Co to było? – zdziwiłem się.

– Po prostu rozbieram się.

Teraz na Jego biodrze zobaczyłem przycisk.

– Ten przycisk, rozbiera Mnie z wierzchniego ubrania, a ten ze spodu. Przyciśnij.

I przycisnąłem przycisk na drugim biodrze. Podobnie... z dziwnym podźwiękiem spodnia cześć górnego ubrania zaczęła składać się i wszystko znikło za Jego plecami.

Stałem zdumiony i zadziwiony. Tym bardziej zadziwiło mnie Jego ciało. Chyba z otwartymi ustami stałem tak i wlepiałem oczy w Niego, bo nacisnął pierwszy przycisk.

– Można i tak chodzić ubranym, ale to tak, jak gdybyś ty założył marynarkę na swe ciało. – i znów rozebrał się.

Wlepiałem swe ślepia w Niego.

– Nie mów, że nie widziałeś nigdy takiego skafandra? – powiedział, bo chyba zaskoczyłem Go swym zdziwieniem.

Nawet nie wiedziałem, co powiedzieć?

– Ubranie godne naszej epoki... jestem pełen podziwu... ale nie to zachwyca mnie. Przyglądam się Twojemu ciału. Jest zachwycające. – z podziwu przełknąłem aż ślinę.

Miał nad podziw zgrabną sylwetkę. Pięknie rozbudowaną klatkę piersiową, mocne ramiona... i to, co mnie zachwycało w Nim najbardziej, pięknie obrośnięty brzuch, tors, zarost sięgający aż na szyję, a z boku, prawie za plecy?

Chyba zawstydziłem go, bo uczynił jakiś dziwny gest, jak gdyby chciał zasłonić się? Zdziwiłem się...

– Ty się wstydzisz?? – moje zdziwienie było większe od zachwytu Jego ciałem. – Facet?? Mamy koniec dwudziestego wieku?? Takiego ciała nie powinieneś się wstydzić, ale wręcz przeciwnie... powinieneś być dumnym ze Swego ciała i z Siebie. – próbowałem rozładować Jego skrępowanie.

– Tak mówisz? – przybrał normalną postawę.

– Każdy mężczyzna może tylko pozazdrościć Ci... i ciała i figury i wyglądu.

– Aż tak? – uśmiechnął się.

Cofnąłem się do tyłu, aby nie czuł się zagrożony...

– Od swoich najmłodszych lat, marzyłem, aby wyglądać właśnie tak... – nie umiałem oderwać oczu od Jego ciała.

– Tak bardzo podoba ci się... moje ciało, czy figura? – zaskoczył mnie.

– I ciało... i figura... i to trzecie. – podziwiałem Go.

– To trzecie... co to jest? – zapytał.

– Zarost. – poczułem się trochę zawstydzony. – Od kiedy zacząłem dorastać... od kiedy zaczął sypać mi się na ciele zarost, zacząłem obserwować mężczyzn. Na lekcjach religii uczono nas, że Bóg stworzył człowieka, na obraz i podobieństwo Swoje. Gdy przyglądałem się facetom, zastanawiałem się... jak właściwie wyglądał Pan Bóg?? Czy był zarośnięty, czy gładki? Czy golił się, czy raczej miał twarz gładką? Czy był wysoki, czy raczej niski? Czy chodził, czy raczej fruwał? – mówiąc wskazywałem gestem na Jego postać.

Uśmiechał się.

– I gdy teraz patrzysz na Mnie... do jakiego wnioski dochodzisz? – wskazał na Swe ciało.

– Myślę, że chyba jesteśmy podobni do Boga?

– Pytam, do jakiego wniosku dochodzisz? – wskazał jeszcze raz Swoje ciało.

– Myślę, że chyba Bóg wygląda... że chyba tak jak Ty?

Roześmiał się w głos.

– Powiedz mi... – spoglądałem na Jego zadowoloną twarz. – Czy wierzysz w Boga?

Pochylił tylko głowę.

– Czy wierzysz, że On istnieje? Dał Ci tak piękne ciało...

– O jakiego Boga pytasz?

Nie rozumiałem go.

– Jest tylko jeden Bóg. – wyjaśniłem Mu. – Ten, który stworzył Niebo i Ziemię... Jeden, Jedyny, Wszechmogący. Stworzyciel Nieba i Ziemi... pomijając Jezusa... no i Ducha Świętego.

Wciąż uśmiechał się.

– O tym porozmawiamy, po kąpieli. – chciał odejść, ale powstrzymałem go.

– Wstydzisz się powiedzieć? To tylko jedno słowo. – patrzyłem Mu głęboko w oczy. – Dał ci tak piękne ciało... miliony ludzi wierzą w Niego i bez takiego daru. Czy wierzysz, że On istnieje?

Spojrzał dziwnie na mnie.

– Ten, o którym mówisz... tak. – przyznał mi. – Wierzę, że ten Bóg, o którym mówisz, istnieje... bo ty wierzysz w Niego. Wkrótce wszystko zrozumiesz. Wierzę, że twój Bóg istnieje. – pokiwał głową. – Tak.

– Nie tylko mój. On jest Bogiem nas wszystkich. Każdego człowieka... czyli, że Twoim także.

– I właśnie o tym, porozmawiamy, ale po kąpieli.

Pokiwałem tylko głową na zgodę... byłem zadowolony z siebie i z tego, że jednak mimo, że był Idolem, wierzył w istnienie mojego Boga.

– Nie zaśnij w wannie! – zawołałem, bo myślałem, że odchodzi.

– Abyś nie musiał się nudzić... – usłyszałem za sobą. – ...obejrzyj sobie filmy...

– Wszystko w porządku! – prawie, że zawołałem. – Ale nie pamiętam, które to przyciski.

Podszedł do steru.

– No jak to?... – pochylił się nad sterem. – No przecież... – wcisnął przycisk.

– Dziwię się producentom takiego sprzętu, że drukują napisy tylko w swoim języku? – chciałem Mu podziękować, ale nie wiedziałem, jak? Patrzyłem tylko na Niego.

– A w jakim języku chciałbyś? – zdziwił się.

– Jak to w jakim? W naszym. W polskim.

– W polskim. – powtórzył. Położył palec na sterze. – Masz w polskim.

Zerknąłem na przyciski. Jak fala wody, coś przepłynęło przez ster i wszystkie napisy zmieniały swą nazwę. Zacząłem je czytać.

– Używaj tylko przycisków z tej strony steru. – ostrzegł mnie i wskazał na lewą stronę.

– Dlaczego?

– Bo nie wszystkich przycisków można używać? Nie wszystkich... ty możesz używać. Czy będziesz pamiętał?

Spojrzałem na Jego przemiłą twarz.

– Będę pamiętał, Mój Piękny Panie. – zażartowałem sobie.

– Obraz na zewnątrz. – objaśniał mi. – Obraz wewnątrz.

– Czy to znaczy, że mogę podglądać Cię w łaźni? – zażartowałem.

– Nie radzę. Wspomnienia.

– Wspomnienia? – zdziwiłem się. – Co to takiego?

– Wspomnienia. – powiedział do mnie. – Wszystko przed startem. Masz czas, możesz obejrzeć, bo przed przybyciem na miejsce, musimy niektóre rzeczy wykasować.

– A połączenie z placem... tam... na dole. – wskazałem drzwi.

– ”Wspomnienia” i ”Transmisja”.

– Czy to jest transmitowane?? – nie wiem dlaczego, ale zacząłem cieszyć się.

– Tak.

– Przez jaką stację?

Chyba nie zrozumiał mnie.

– Która stacja telewizyjna transmituje nas?

– Żadna.

– Więc, jak transmitowany jest obraz? Kto prowadzi transmisję?

– To jest Moja transmisja.

Spojrzałem na Niego z podziwem.

– Jesteś aż tak bogaty, że masz Swoją stację telewizyjną?? – byłem zaskoczony.

– To jest Moja transmisja. – powiedział odchodząc. – Ja prowadzę transmisję.

Wcisnąłem chyba nie ten przycisk, bo coś jasnego pokazało się na monitorze.

– Czy to sztuczne ognie na naszą cześć? – zdziwiłem się.

Obejrzał się.

– Nie bądź śmieszny. To są gwiazdy. Jesteśmy w kosmosie.

Chyba nie dosłyszałem tych słów, albo nie zwróciłem na to uwagi... moją uwagę skupiło to ”coś” na jego plecach?

– Co Ty masz na plecach?? – nie wytrzymałem. – Wyglądasz, jak dinozaur??

Jeszcze raz spojrzał na mnie. Uśmiechnął się.

– To ”coś”? – sięgnął ręką i zdjął zagiętą część ze Swego kręgosłupa. – To skafander. – uśmiechnął się i powiesił go...

Teraz dopiero spostrzegłem, że ściany pojazdu nie są wcale takie równe? Trzeba tylko wpatrzyć się, aby coś dostrzec?

Patrzyłem na Jego szerokie plecy, a może raczej na Jego zarośnięte tu i ówdzie szerokie plecy, dopóki nie zniknął za zakrętem.

Pomieszczenie nie było duże, ale kilka kroków dzieliło jedną ścianę od drugiej...

Coś pomrukiwał sobie... to chyba były odgłosy z łaźni... może to był Jego śpiew?

Spojrzałem na ster.

– Że też mężczyźni mogą być tak owłosieni? – nie mogłem ochłonąć.

Znalazłem przycisk ”Obraz wewnątrz”. Już chciałem nacisnąć, ale coś powstrzymało mnie? Przecież nie można bezczelnie podglądać kogoś, tylko dlatego, że sprzyja ku temu okazja?

Znalazłem ”Wspomnienia”. Wcisnąłem go...

– Wybierz jakiś przycisk. – usłyszałem nad sobą, może obok siebie?

Na monitorze pojawiło się kilka pytań. Wybrałem ”Transmisja”, potem ”Start”.

To, co zobaczyłem, zaszokowało mnie na kilka minut. Siedziałem ze spuszczoną głową, oczy wlepiałem w ster... w przyciski i nie potrafiłem zrozumieć, czy to, co zobaczyłem, jest możliwe??

 Wreszcie za sobą usłyszałem kroki. Szybko odwróciłem się.

– Proszę! – zawołałem. – Podejdź! – nie miałem siły, aby wstać.

– Co się stało??! – też był zdziwiony. – Przecież prosiłem, abyś nie dotykał!...

– Nie! To nie to!? – poderwałem się, aby Go uspokoić, ale zaraz opadłem znów na siedzenie. Dziwnie jasno zrobiło się w pojeździe, ale nawet nie zwróciłem na to uwagi. – Mówiłem przecież, że nie umiem sterować!

– Co cię tak przeraziło?? – też stał w miejscu, chyba nie mógł podejść.

– Nikt z nas nie ostrzegł tych ludzi na placu, że startujemy. Chyba za wcześnie wcisnąłem guzik. Ogień z silników poparzył ich.

– O czym ty mówisz?? Ten pojazd nie ma silników.

Patrzyłem na Niego i teraz już nic nie rozumiałem? Odwróciłem się.

– Obejrzyj to.

Wcisnąłem przycisk. Znów pojawił się obraz placu.

Zebrany tłum chyba wiwatowa? Coś wołali, krzyczeli, może śpiewali... obraz pokazywał ich z coraz wyższej perspektywy.

– Przybliż osoby. – powiedziałem i obraz powoli zbliżał się do nich.

Nic nie zmieniło się w akcji? Osoby zaczęły stawać się jakieś dziwne, szare, ich wyciągnięte dłonie... palce, zaczynały powoli pękać... powoli rozsypywać się, jak gdyby były ulepione z gliny, albo z piasku?

– Zbliż jeszcze. – powiedziałem i obraz jeszcze bardziej zbliżał się do osób.

Ale już nie było co pokazywać...

Osoby, jak ulepione z sypkiego piasku rozsypywały się...

– Czy teraz wierzysz mi? – patrzyłem z przerażeniem na Niego.

– Zawsze ci wierzyłem. Gdybym nie wierzył ci, nie byłoby cię tutaj. – podszedł do mnie.

– Nie rozumiem? Co tam się stało? Czy to przeze mnie? – byłem wstrząśnięty.

– Nie. – objął mnie i przycisnął, może przytulił mnie do Swej włochatej piersi. – To nie jest twoja wina. Zobaczyłeś może nazbyt wiele? Musisz zapomnieć o tym.

– Nie! – zawołałem, a Idolem tąpnęło... Jego ręce, jakaś siła odrzuciła ode mnie. – Tam zginęli ludzie, a Ty mi każesz zapomnieć?

Stał i patrzył na mnie. Nie wiem?... może to ja, może to On, może my obaj... ktoś z nas był przerażony.

Z opóźnieniem, ale zaczęły do mnie dochodzić Jego słowa i sens tych słów?

– Powiedziałeś, że ten pojazd nie ma silnika? – skojarzyłem sobie sens powiedzianych przez Niego słów.

– Nie ma.

Zaczynałem zastanawiać się... jeszcze raz wcisnąłem przycisk. Na monitorze zaczął pojawiać się już znany mi film.

– Czy to jest moja wina? – z zaciekawieniem spoglądałem na Jego twarz i oczekiwałem odpowiedzi. – Czy oni zginęli przeze mnie? – wybałuszałem oczy.

– Nie. – Idol sprawiał wrażenie strasznie spokojnego i opanowanego.

– Czy rozumiesz coś z tego?

– Tak.

Ale ja nic z tego nie rozumiałem?

– Proszę...

– Zaczekaj... – powiedział do mnie. – ...tylko się ubiorę.

– Nie! – zawołałem, a Jego rękoma rzuciło, jak gdyby ktoś zadawał Mu ciosy.

– Uspokój się. – w Jego głosie było tyle spokoju i ciepła. – Zaczekaj, tylko ubiorę się.

– Nie!! – coraz bardziej denerwowałem się. Jego rękoma znów tąpnęło. – Co się z Tobą dzieje?? Czemu tak się rzucasz?

– Proszę cię, uspokój się i pozwól Mi się ubrać.

Patrzyłem na Niego i nie rozumiałem Go?

– Przecież tu nie jest zimno?

– Uspokój się... Ja tylko założę skafander...

– Powiedziałem, nie! Ja chcę tylko zrozumieć. – powiedziałem już całkiem spokojnie. – Jeśli jestem winien...

– Nie. Ty nie jesteś tu winien.

– Musimy zgłosić to na Milicji.

– Nie. Nigdzie nie musimy zgłaszać.

Zaczynałem denerwować sam siebie. Nie rozumiałem co się stało? Nie rozumiałem, dlaczego On tak rzuca się?

– Jeżeli to moja wina, musimy to zgłosić...

– Nie musimy. Chcę ci to wyjaśnić. Zrozumiałbyś to, gdybyś wszedł do sarkofagu...

– Nie chcę! Pieprzyć i ten sarkofag! – zdenerwowałem się.

– Nie mów tak! – oburzył się.

– Będę mówił, co będę chciał! Zaczynam być pewien, że to wszystko kara Boża! Zaślepiła mnie Twoja piękna twarzyczka, Twoja piękna postać i to zachłaństwo na oglądanie... – szarpnąłem się za tors. – Panie Idol, nasza podróż skończy się na Komisariacie. Tam odechce mi się pięknych zarostów. Ślicznych Idoli.

– Uspokoję cię. Nad tobą... po za Mną, nikt już nie ma władzy. Zrozumiesz to, gdy wejdziesz do sarkofagu...

– Siłą mnie tam nie zaciągniesz! – zdenerwowałem się. – Tak powtarzasz to, jak gdybyś dawał mi do zrozumienia, abym się bał?

– Nie będziesz się Mnie bał. Zrozumiesz wszystko. – i wskazał sarkofag.

– Powiedziałem... nie.

I znów jakoś dziwnie rzuciło Jego ręką.

– Tylko Ja mam nad tobą władzę.

– Mylisz się! Do jasnej cholery nie jestem Twoim niewolnikiem. Nikt nie ma nade mną władzy. Nawet Ty. Tylko Bóg ma nade mną władzę.

– Wierzę ci, dlatego uspokój się i zaczekaj, tylko ubiorę się. – powtarzał, jak gdybym zabraniał Mu ubrać się.

– Powiedziałeś, że wiesz i rozumiesz, dlaczego oni zginęli? Wyjaśnij mi.

Patrzył przez chwilę na mnie. Czekałem.

– Z prochu powstali...

– Zamilcz! – nie chciałem tego słuchać. – Nie masz prawa tak mówić. Nie ty dałeś im życie i nie Ty...

– Ja. – przerwał mi. – Ja im dałem życie i istnienie...

– Do cholery jasnej, a Kim Ty jesteś!? Bóg dał nam życie! Bóg dał nam istnienie, a nie Ty!

Jakoś bardzo wolno mrugnął, albo tylko mnie tak zadawało się?

– Ja jestem Bogiem. Ja jestem waszym Bogiem. Ja jestem twoim Bogiem. – powiedział to.

Wlepiłem oczy w Niego i nie wiedziałem, co powiedzieć, nie umiałem wydobyć z siebie głosu. Przez długą chwilę analizowałem Jego słowa. Stał prawie na środku pomieszczenia... też nie ruszał się. Wlepialiśmy w siebie wzrok. To, że ja wlepiałem w Niego wzrok, to rozumiałem, ale to, że On patrzył się na mnie, tego nie rozumiałem?

– Ty jesteś Bogiem?? – jeszcze niedowierzałem. – Moim Bogiem?? Wszechmogącym?? Tym, który stworzył nasz świat? – teraz tym bardziej nie mogłem oderwać od Niego oczu.

– Tak. Ja jestem tym Bogiem. – powiedział z tą samą słodyczą w głosie, co i poprzednio, i z tym samym spokojem.

– Jak masz na imię? – wydusiłem z siebie. – Jak wołają na Ciebie?

– Jawe. Niektórzy mówią, Jahwe. Czy teraz wierzysz Mi?

Patrzyłem na Niego i dusiło mnie w gardle. Chciało mi się płakać. Coś ściskało mnie w piersi?

– Czy teraz wierzysz Mi? – powtórzył.

– Skoro jesteś Bogiem, powinieneś wiedzieć, czy wierzę Ci, czy nie?

Wyciągnął ku mnie Swą dłoń na znak uspokojenia.

– Nie ruszaj się. Ubiorę tylko skafander i wszystko ci wytłumaczę.

– Mnie nie przeszkadza, że jesteś goły. Wstydzisz się?

Chciał podejść do wieszaka, ale go powstrzymałem.

– Zaczekaj! Przecież dół masz? Przecież nikt nas nie widzi? Najpierw wytłumacz mi? – byłem niecierpliwy.

– Uspokój się. Tylko się ubiorę. – nalegał, ale wcale nie szedł.

– Jakoś nie wierzę ci. – wydusiłem z siebie.

Ręce bezwładnie opadły Mu.

– Nie rób tego. – powiedział jakoś dziwnie.

– Nie wierzę Ci... chyba, że... ten facet, co był z niewiastą? Nazywałeś go, Swoim Synem... czy to był, Jezus?

Jawe zamknął oczy... uniósł głowę.

– Tak. To był On. – powiedział z ogromnym spokojem.

– Co stało się z Nim? – zapytałem, ale nie spieszył się z odpowiedzią. – Czy to zobaczę na filmie?? – i nie czekając wcisnąłem przycisk. – Chcę widzieć Cię. – ostrzegłem Go. – Musze Cię mieć ciągle na widoku. Zamierzasz wywinąć mi jakiś numer?!

Stał wpatrzony we mnie. Nie było widać w Nim wojownika.

– Nie oglądaj tego już. Oni już nie istnieją. – w głosie Jego brzmiała pokora i ból.

– Jest! – zawołałem. – Wiem, że to urządzenie jest mądre. On! – dotknąłem palcem miejsca na monitorze, gdzie stali obydwoje. – Pokazuj mi ich. – powiedziałem do urządzenia. Spojrzałem na Jawe. – Powiedziałeś Mu, że kochasz Go... z Nim nie zrobiłeś tego, co z ludźmi??

– Nie oglądaj już tego. Ta planeta już nie istnieje. – mówił z jakąś nieukrywaną pokorą.

– A to!! – zawołałem i wskazałem na monitor.

– To tylko transmisja. To tylko wspomnienia.

Nie miałem czasu, aby cokolwiek powiedzieć, obserwowałem ekran. Komputer regulował wielkość obrazu. Wlepiałem oczy, aby zobaczyć wszystko i zobaczyłem... gdy obok ludzie zaczynali kamienieć, zamieniać się powoli w piasek, On wciąż obejmował swą Matkę. Tulił Ją do Siebie, jak gdyby chciał ochronić Ją przed tym? Ale i Jego ręce po chwili zaczęły szarzeć i rozsypywać się w pył...

Zakryłem twarz dłońmi. Nie chciałem, nie mogłem uwierzyć w to, co widziałem? W to nie można było uwierzyć... to było, jak najgorszy horror.

– Teraz... gdy patrzysz na to... co czujesz? Miliony... miliardy ludzkich istnień, czy czujesz coś? Czy boli Cię serce? – wymyślałem Mu.

Ale nie odpowiadał nic.

– Nie możesz mieć serca? – wcisnąłem ponownie film. – Gdybyś był Bogiem, oszczędziłbyś Jego. – wskazałem na Jezusa. – To przecież Twój Syn?

Stał prawie z pochyloną głową.

– Był Mi posłuszny... całe życie, był Mi posłuszny, ale zbuntował się... nie mogłem tego tolerować? Jestem Bogiem.

– Dla nich!? – wskazałem na ekran. – Dla nich jesteś mordercą!? Miliony... miliardy żywych istnień!? – spojrzałem Mu głęboko w oczy. – A ja?? Kiedy zamierzasz zabić mnie?

– Nie żałuj ich... – przerwał mi.

– Co ze mną?

– Oni zasłużyli na to... – nie dawał sobie przerwać.

– Kiedy zamierzasz zabić mnie?? – nalegałem.

I spojrzał na mnie, uspokoił się.

– Ciebie nie zabiję. Masz Moje słowo.

– Czy im też tak obiecałeś?? – wskazałem na monitor.

– Jesteś potrzebny Mi. Nie żałuj ich, zasłużyli sobie. Posyłałem do nich Swoich ulubieńców, a oni zabijali ich. Posyłałem innych, kamienowali ich. Posyłałem następnych i następnych, ale każdych zabijali, palili...

– Oni?? – wskazałem ekran.

– Spotkała ich zasłużona kara. Sam mówiłeś, że nie są warci istnienia...

– O czym Ty mówisz?? – wlepiałem w Niego oczy. Nie rozumiałem, o czym On mówi?

– Gdy byłeś u Mnie, otwierałeś Mi oczy. Opowiadałeś Mi...

– Facet!! O czym ty pieprzysz?!!

– Nie mów tak do Mnie. – upomniał mnie.

– Przepraszam. Ja nie widziałem Cię nigdy na oczy? Ja dzisiaj, pierwszy raz w życiu widzę Cię??

– Pierwszy raz w życiu?? – popatrzył na mnie i już nie byłem taki pewny, jak przed chwilą? – Nawet ciebie zabili.

– Co?? Przecież ja żyję?!

– Spalili cię.

– Facet!... ale Ty pieprzysz...

– Nie mów tak...

– Sorry. – sytuacja zaczynała śmieszyć mnie. – Nie? To chyba jakiś prima aprilis?? – spojrzałem na swoje dłonie i uszczypałem się... ja czułem? – To jakieś żarty, czy tak??

– Zrozumiesz wszystko, wejdź tylko do sarkofagu. – nalegał.

– Do tego pieprzonego grobowca!! Nigdy! – denerwowałem się.

– To nie jest grobowiec. Tak będziemy sypiać. – wyjaśnił mi. – Program sarkofagu wszystko ci wyjaśni, a wtedy staniesz się Moim synem. Wtedy ty staniesz się Jezusem.

– Przestań! – powiedziałem, bo bawił mnie, ale to nie było smaczne. – Proszę cię, nie rób Sobie żartów z Jezusa i z Boga. Wcale nie jesteś Bogiem.

– Jestem. – powiedział spokojnie.

– Nie jesteś Bogiem, rozumiesz? – odwróciłem się, bo zaczynał mnie wkurzać. – Nie!! – wrzasnąłem na Niego.

I stało się coś strasznego! Ciałem Jawe rzuciło o ścianę pomieszczenia, jak jakąś piłką? Uderzył z jękiem i opadł na podłogę.

Patrzyłem i własnym oczom nie wierzyłem?

– O! Boże?? – zadziwiłem się. – Co się stało? – nie rozumiałem.

Podniósł się.

– Proszę cię, nie rób tego więcej. – spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem.

– Co to było?? – nie mogłem wyjść z zadziwienia.

– Kiedyś i to ci wytłumaczę. – wstał i sięgnął na wieszak po swój zawinięty kadłub skafandra.

– Nie zakładaj tego. – ostrzegłem Go, ale już narzucił na plecy. – Tak bardzo chciałeś się ubrać ten skafander... czuję, że coś się stanie?

– Po prostu chciałem się ubrać. – już chciał nacisnąć przycisk.

– Nie! – zawołałem i powstrzymał się. – W tym coś jest?

– Chcę po prostu ubrać się. – przekonywał mnie, ale ręce Mu opadły.

– A mnie podobasz się bardziej bez ubrania. – i jak gdyby posłuszny, nie ubierał się. – I właśnie to, chciałbym zrozumieć. Czy mogę?

– Tak. Możesz. Zrozumiałbyś to... – wskazał sarkofag. – Ale nie chcesz skorzystać z programu.

– Wytłumacz mi.

– Pytaj. Co chcesz wiedzieć?

– Skoro jesteś Bogiem, odgaduj moje myśli. Na lekcjach religii uczono nas, że Bóg zna nasze myśli. Dobrze wiesz, o czym myślę.

– Czy mogę zaufać ci?

– Mnie pytasz? Skoro jesteś Bogiem, wiesz, czy można mi ufać, czy nie?

– Zaufam ci.

– Ja nie zrobiłbym tego. – stwierdziłem.

– Dlaczego?

– Bo Ty zamiast być Bogiem, wciąż kłamiesz...

– Nie mów tak! – prawie że zawołał.

Chciał chyba z wściekłości ścisnąć pięści, ale powstrzymał się i skończyło się tylko na skurczu palców.

Zauważyłem to.

– Proszę bardzo. Wścieknij się. Teraz rozumiem, skąd były te grzmoty, tam, na ziemi. Proszę bardzo. Niech walnie piorun. Niech rozpieprzy ten pojazd. Niech to wszystko wreszcie skończy się.

– Proszę cię. Nie mów tak. Nie pozbawiaj Mnie boskości. – stał prawie na środku i nie miał chyba siły utrzymać głowy w pionie. – Drugi raz, o to nie poproszę już.

– Ja?? Ja pozbawiam Cię boskość?? Sam się jej pozbawiasz. Sam ją Sobie odbierasz. – i znów wcisnąłem film.

Chciałem nasycić swe oczy tym widokiem. Chciałem zapamiętać każdy szczegół tej katastrofy. Chciałem... sam nie wiedziałem, co chciałem? Oglądałem i oglądałem wciąż te same sceny i za każdym razem, spostrzegałem wciąż coś nowego.

– Dlaczego nie nazywasz już Mnie Swym Bogiem? – zapytał dziwnie potulnie. – Dlaczego już nie adorujesz Mnie?

– A dlaczego Ty z Boga przerodziłeś się nagle w potwora?

– Nie jestem potworem. Jestem wciąż Twoim Bogiem. Spójrz na Mnie. – rozchylił ręce. – Czy czegoś brakuje Mi?? Chciałeś, abym był piękny, jestem. Chciałeś, abym był przystojnym, jestem. Chciałeś, abym kochał cię... przyznaję, kocham cię... kocham cię, jako jedynego z ludzi. Ciebie wybrałem. Czego jeszcze żądasz ode Mnie? Chcesz, abym stał nagi przed tobą, stoję.

Patrzyłem na Niego przez dłuższą chwilę i też nic nie rozumiałem.

– Tak. To prawda. – przyznałem, ale już miałem prawie pełne oczy łez. – Odkąd pamiętam, zawsze miałem takie wyobrażenie Boga. Chciałem, aby Mój Bóg był piękny. Chciałem, aby był przystojny. Nagi przecież nie jesteś... dół masz zakryty. Co do kochania?? Pomóż mi zrozumieć... – wskazałem na ekran. – Czy oni musieli zginąć? Jeżeli musieli... to dlaczego? Przecież Sam mówisz... jesteś Bogiem. Czy nie mogłeś im darować win?

Podszedł bliżej.

– Bóg i ludzie, to ogień i woda. Ja jestem ogniem, a wy... ludzie i ty Sterniku... jesteście wodą. Ja nie mogłem istnieć bez was, a wy nie mogliście żyć beze Mnie. Potrzebowałem adoracji, potrzebowałem waszej miłości, waszej modlitwy, aby istnieć. Wy potrzebowaliście Mnie, bo jestem waszym życiem, a Ja was, bo wy jesteście Moim istnieniem.

– I teraz, wszystko skończyło się?... Czy tak?

Spoglądałem na wciąż powtarzające się sceny filmu.

– Co stanie się ze mną? Kiedy zamierzałeś mnie zabić? Czy powiedziałbyś mi kiedyś, że to teraz?

– Będziesz żył tak długo, jak długo będziesz chciał?

– Po co zabierasz mnie na Gargę... Panie Boże? A może wolisz, abym mówił na Ciebie, Jawe?

– Mów, jak chcesz, bylebyś nie pozbawiał Mnie boskości?

– Powiedz mi, Mój Piękny Panie Boże, po co zabierasz mnie na Gargę?

– Chcę, abyś opowiedział im o Mnie, o Ziemi, o ludziach... wszystko to, co masz powiedzieć, co możesz powiedzieć i co będziesz chciał powiedzieć, jest w programie w sarkofagu. Gdy wyjdziesz z niego, będziesz innym człowiekiem, będziesz Moim Synem. Tylko Moim.

– Jezusem??

– Nie. Będziesz sobą, ale będziesz wiedział wszystko i o wszystkich. Musisz tylko czcić, adorować i kochać Mnie.

– Nadal nie wiem... kiedy chciałeś mi powiedzieć, że muszę zginąć i to właśnie wtedy? Czy raczej Sam zabijesz mnie, bez ostrzeżenia?

– Ty sam zadecydujesz, kiedy będziesz chciał umrzeć.

– Sam?? Chyba rozumiem? – chwilę pomyślałem. – Kiedyś oglądałem taki film, gdzie to, ludzie znaleźli rannego kosmitę. Ten, co znalazł go, stał się jego przyjacielem. Zawiózł go do Instytutu, aby go uratować, ale inni lekarze chcieli poznać jego ciało, z czego oni są zbudowani, wszystko, wszystko... Kosmita był istotą rozumną, wysoce rozwiniętą, ale nie dla lekarzy? Dla nich był tylko... materiałem do analiz. Zrywali mu skórę. Odcinali mu rączki. Zaglądali pod czaszkę, do mózgu. Dzisiaj... chociaż wtedy też... rozumiem jego ból, rozumiem jego strach, rozumiem, co on cierpiał?

– Dlaczego Mi to opowiadasz? – zapytał mnie Jawe.

– Takim samym materiałem do badań, stanę się dla Gargian.

– Przestań. – uspokoił mnie.

– Stworzeni jesteśmy na obraz i podobieństwo Boga, czyli Ciebie, Panie.

– Nie miałem innych wzorców.

– Pochodzisz z planety Garga.

– Nie ukrywam tego.

– A więc Gargianie podobni są do nas. Będą odcinać mi ręce, zaglądać do mózgu, kastrować mnie.

– Masz być, jako dowód.

– Tak. Jako dowód, który oni będą chcieli zbadać.

– Nie mów tak. Proszę cię, nie pozbawiaj Mnie boskości.

Zrobiło mi się dziwnie przykro. Sam nie wiem dlaczego, czy dlatego, że powtarzał wciąż, że odbieram Mu boskość. Naprawdę, ale chciało mi się płakać. Może czułem, że wyrządzam Mu krzywdę?

– Czy mogę po raz ostatni obejrzeć ten film?

– Nie pytaj Mnie o to. – nie miał nic przeciwko temu. – Ale za każdym razem, stajesz się bardziej agresywny? – upomniał mnie.

– Mam jedną prośbę... nie wiem, jak to zrobić? Spraw, aby razem z obrazem, był także i głos.

– Po co ci to?

– Proszę. Panie Boże? Potem możesz wykasować to wszystko. Ten jeden raz?

– Nie rób tego. – prosił mnie, ale nie chciałem posłuchać Go. – Posłuchaj Mnie. Chcę być Twoim Bogiem, czy słyszysz Mnie?

Usiadłem i chciałem oglądać film.

– Będziesz Moim Bogiem. Przysięgam Ci. Do końca życia mojego, tylko Ty będziesz Moim Bogiem. Kocham Cię i nikogo tak nie kochałem. Ale, gdy obejrzę to, spraw, abym nigdy tego nie pamiętał, o to Cię proszę, Mój kochany Boże. Potem... uczyń ze mną, co tylko zechcesz?

I zacząłem oglądać film... i oczom... mało tego... uszom swoim nie wierzyłem.

Z ust ludzkich dobywał się śpiew. Śpiew wielbiący Boga. Gdy ciała ich rozsypywały się, śpiew stawał się bełkotliwy... wreszcie nastała cisza.

Siedziałem i wlepiałem oczy w ekran.

– I co było dalej?... – powiedziałem, nie wiedząc sam do kogo?

Na ekranie widziałem domy... całe miasta, może dzielnice... ale one rozsypywały się, podobnie, jak ludzie... niektóre ze strasznym łomotem padały na ziemię, tworząc ogromne płachty kurzu, ale i kurz zaczynał opadać, a nad nim, nie było już nic...

– A planeta? Przecież została planeta? Jakieś życie musiało na niej pozostać? – chciałem przekonać kogoś, może samego siebie, a może Stwórcę?

Oraz zaczynał się oddalać. W Ziemię uderzyła jakaś inna planeta, prawie dzieląc ją na pół... jak sztuczne ognie, z innych stron, ku niej zbliżały się inne planety... za nimi ciągnęły się smugi ognia.

Wreszcie najjaśniejsza z nich... to chyba było słońce, z warkoczem ognia i setki innych planet, uderzyły w siebie nawzajem... powstał mały wybuch, który trwał nad wyraz krótko.

– Musiało coś po tym pozostać? – zastanawiałem się.

– Po Galaktyce nie pozostało nic. – usłyszałem za sobą głos Boga.

– Jesteś dumny z Siebie? – zapytałem go. – Zniszczyłeś taki piękny świat. Czy jesteś dumny z Siebie? Panie Boże? – teraz już bałem się spojrzeć Mu w oczy. Już nie byłem taki odważny, jak kiedyś?

– Stworzyłem tę Galaktykę, bo Byłem tam. Kiedyś musiała zginąć?

– Nie. – byłem cichy i pokorny. – Nie wierzę w to. – miałem pełne oczy łez. Zakryłem je. – Powiedź, że to nieprawda? Że to tylko jakiś głupi film?

– Niestety.

– Od najmłodszych lat wpajano mi, że Bóg jest najukochańszy, że Bóg jest najlepszy, że Bóg?... Nie, Mój Bóg, nie mógłby tego uczynić, nie wierzę w to, nie wierzę!? – lamentowałem.

– Już dobrze. Zobaczyłeś to, czego nie powinieneś zobaczyć.

– Powinienem narodzić się ślepy...

– Uspokój się. Nie mów tak.

– Matka powinna wyrwać mi język, zanim zacząłem ssać jej pierś.

– Nie mów tak. Tak nie można. Nie mów głupstw.

W swym lamencie pochyliłem głowę i ukradkiem wśród przycisków na sterze... przez maleńki ułamek sekundy spostrzegłem przycisk z napisem ”Samozagłada".

– W naszej ”Biblii”, napisane jest... „i stworzył Bóg człowieka”... „i powiedział mu, rośnijcie, rozmnażajcie się i napełniajcie świat wrzawą”. Ale ktoś zapomniał dopisać... i przyjdzie taki dzień, że zniszczę was i wszystko... nawet całą Galaktykę. – zacząłem płakać.

– Nie mów głupstw. – usłyszałem za sobą.

Próbowałem uspokoić się. Wlepiałem oczy w odbicie ekranu.

– Panie Boże... będę kochał Cię, do końca swoich dni, aż do końca mego życia. Nawet, gdy będę umierał, będziesz w moim sercu na najwyższym miejscu. – obiecałem.

– Cieszę się. – usłyszałem za sobą.

– Panie Boże, chcę wrócić do swoich.

– Wiesz dobrze, że jest to niemożliwe.

– Chcę wrócić do ziemi. Nie chcę lecieć dalej.

– Teraz jest to niemożliwe.

– Nawet dla Ciebie, dla Boga?

– Tego pojazdu nie można już zawrócić.

– Panie Boże... czy w godzinie mojej śmierci, wybaczysz mi najcięższy grzech?

– Przestań. Twoja godzina jest bardzo daleka.

– Kochany Mój Boże, czy wybaczysz mi? Czy w godzinie mojej śmierci, wybaczysz mi, najcięższy mój grzech?

– Wybaczę ci. Ale to ani miejsce, ani czas na tę rozmowę.

– Czy pozwolisz, abym zamienił się w piasek?

Musiałem chwilę czekać. W odbiciu ekranu nie mogłem Go dostrzec.

– Tak. Pozwolę.

To był tylko jeden ruch. Jeden maleńki ruch. Wcisnąłem przycisk ”Samozagłada”.

– Od najmłodszych lat, marzyłem o tym, aby kiedyś spotkać Ciebie, Panie Boże. Aby ujrzeć Twoją twarz. Aby powiedzieć Ci, jak bardzo kocham Ciebie... jak bardzo, bardzo kocham Ciebie. Ale nie mógłbym dalej żyć z tym, co zobaczyłem. Proszę... wybacz mi. Wybacz mi kochany Boże... proszę.

W kapsułach, po prawej stronie, coś zaszumiało, jak gdyby ktoś włączył mikser, albo wiatrak i po chwili ucichło.

– Dlaczego tak mówisz? – zapytał mnie Bóg. – Sterniku?! Co ty zrobiłeś!? – zawołał.

– Wybacz mi, Boże. – patrzyłem wciąż w odbicie w ekranie. – Proszę.

– Nie można jednak zaufać człowiekowi! – zawołał Bóg.

– Boże! Wybacz mi! – zawołałem.

Uniosłem swe ręce w górę, ale one już rozsypywały się na przyciski steru. Zacząłem krzyczeć. Chciałem jeszcze chociaż raz spojrzeć na Boga, ale byłem już skamieniały. W ekranowym odbiciu, po policzku, zamiast łez sypał się już piasek. Jeszcze raz chciałem krzyknąć, ale tuman kurzu buchnął w ekran.

 

 

– Obudziłem się zlany potem. – opowiadał dalej Zygmunt. – Usiadłem na łóżku i nie mogłem ochłonąć. – uśmiechnął się. Spojrzał na Waldka. – Jak ja wtedy cieszyłem się, że to tylko sen?? Patrzyłem na swoje ręce i chciałem je całować.

– Ale mimo wszystko, to tylko sen. – stwierdził Waldek.

– Sny zazwyczaj są niejasne. Osoby są dziwne, czasem niewymiarowe? – bronił swego Zygmunt. – Tu wszystko było... jak na francuskich filmach, może nie... raczej jak na amerykańskich i to wielkiej klasy? Pamiętam postać Boga... jego twarz... nasze obrazy religijne kłamią. Myślę, że taki jest naprawdę... – był zafascynowany opowiadaniem.

– Zygmunt! To tylko sen. – uspakajał go Waldek.

– Być może. – Zygmunt wlepił oczy w kolegę. – Jak ty wyobrażasz sobie Boga?

Waldek też wlepił wzrok w rozpromienionego kolegę.

– Nie myślałem nigdy o tym? Jaki jest, taki musi być. Przecież tego nikt nie zmieni?

– Przecież Bóg jest jeden. – stwierdził Zygmunt. Patrzył chwilę na kolegę. – Myślisz, że może dla jednych być taki, a dla drugich inny. Chyba dla wszystkich jest taki sam?

Ale Waldek nie spieszył się z odpowiedzią.

– Myślisz, że On takim jest dla nas, jakiego sobie wyobrazimy?

Ale i teraz Waldek wolał przemilczeć.

– To być może, miałoby sens? Ja lubię, gdy mężczyzna jest przystojny... obrośnięty... dobrze zbudowany...

– To może dlatego, powiedział ci... chciałeś, abym był taki... taki jestem. – zauważył Waldek. – Nie rozumiem jednego, dlaczego chciałeś opowiedzieć mi swój sen?

– Czułem jakąś wewnętrzną potrzebę podzielenia się tym z kimś. Chciałem z tobą.

– To piękne z twojej strony.

Zygmunt spuścił oczy i wlepił wzrok w podłogę.

– Waldek? Nie sądzisz, że to był sen, o końcu świata? – zapytał z wielkim wyczuciem.

– Przestań! – Waldkiem aż rzuciło. – Opowiadasz już teraz takie bzdury?

– Waldek, ale to wszystko miałoby sens? – Zygmunt chciał przekonać kolegę. – Powiedział... nie żałuj się ich... z prochu powstali i w proch się obrócą. Powiedział... On jest ogniem, a my wodą. Bóg nie może istnieć bez nas, ale my nie możemy żyć bez Niego. Powiedział też... potrzebowałem waszej adoracji, waszej miłości, waszej modlitwy, aby istnieć, a wy potrzebowaliście Mnie.

Waldek słuchał w skupieniu.

– Waldek? Czy kiedykolwiek zastanawiałeś się nad tym, dlaczego modlimy się?

Teraz Waldek utkwił wzrok w podłodze.

– Dziwne w tym wszystkim jest tylko to, że w tym śnie, nikt ani raz nie nazwał mnie po imieniu. Nawet to, co powiedział do mnie... nawet ciebie zabili, spalili cię. Jak jechaliśmy tam, czułem się młody, rozmawiałem z tobą, byliśmy przyjaciółmi. To tak, jak gdybym widział to wszystko, oczami kogoś innego? Chociaż, z drugiej strony biorąc, ja pytałem o nasz zakład... czy nie będę musiał już wrócić, do tego śmierdzącego zakładu? – Zygmunt uśmiechnął się. – Kiedyś miałem takie sny...

– Skoro rozmawiamy już o snach... – Waldek wskoczył mu w słowo. – Teraz ja opowiem ci swój sen.

– Jeszcze tylko chwilka. – Zygmunt nie pozwolił sobie przerwać. – Kiedyś w dzieciństwie, miałem takie sny... sny horrory. One powtarzały się, co jakiś czas. Sytuacje były różne, ale przytoczę ci na przykład jedną. Byłem bardzo małym chłopcem. Śni mi się, że bawimy się w chowanego. Bracia chowają się gdzieś, ja też. Gdy oni znajdują mnie, dostaję lanie. Więc chowam się tak, aby nie znaleźli mnie, ale gdzie? I wtedy pojawia się drabina. Pierwszy raz wszedłem na nią. Myślałem, że gdy wejdę wyżej, to nie znajdą mnie? Ale, albo nikt mnie nie szukał, albo byłem tak wysoko, że nie widzieli mnie? Trzeba było zejść. Gdy schodziłem, zazwyczaj coś się działo. Albo szczebelki połamały się, albo źle chwyciłem, albo i to także zdarzało się, po prostu brakowało drabiny! Zawsze coś działo się i ja spadałem! Spadałem i krzyczałem! Gdy śniłem, jako mały chłopak, zazwyczaj moczyłem się. Ze strachu zawsze lałem w łóżko. Drabina w śnie męczyła mnie długo. Kiedyś... być może, że już chodziłem do szkoły, drabina pojawiła się w moim śnie. Już chciałem wejść na nią, ale przypomniałem sobie, że ten sen, zawsze źle kończy się. Zeskoczyłem... i kiedyś... jeden jedyny raz tak śniłem... obok drabiny pojawili się jacyś młodziankowie, że tak powiem. Być może, że to były anioły? Nie wiem? Zaczęli wchodzić po drabinie do góry. Jeden z nich zachęcał mnie, abym wszedł. Powiedziałem mu, co wtedy dzieje się? Zapewnił mnie, że nic takiego nie stanie się. Wszedłem. Wysoko wchodziłem. Aż za chmury. Czy to było niebo? Nie wiem? I tam zobaczyłem kogoś! Nie był straszny... w tej chwili już nie pamiętam jego twarzy, ale nie bałem się go. Jednak mimo wszystko, jednak wolałem zejść. Zacząłem schodzić, ale On chciał, abym został i zaczął wciągać moją drabinę. Ja schodziłem, a On wciągał mnie. I tak minęliśmy jedne chmury, potem drugie. Jeden z tych aniołków, gdy krzyczałem powiedział do mnie, że przecież nie muszę schodzić? Wystarczy, że puszczę się i wtedy już nie będzie mnie wciągał? Ale... do ziemi było daleko? I wtedy powiedział do mnie anioł... Bóg nie pozwoli ci zginąć. On jest taki kochany? I wtedy... chciałem zobaczyć Boga. Poczekałem, aż wciągnie mnie wyżej... i przyjrzałem się Mu. Był taki fajny? Miał brodę. Czarną brodę. Strasznie krzaczastą. I taki piękny pyszczek? Przyjrzałem się Mu... i puściłem szczebel drabiny... i zacząłem spadać. I anioł powiedział, gdy zacząłem bać się, że zawsze ostatnie chmury są rzadsze. Muszę tylko rzucić się na jedną z ostatnich chmur, a ona utrzyma mnie. Pod wpływem ciężaru, opadnie ze mną na ziemię. I zrobiłem tak. Poczułem mięciutką chmurkę pod plecami... było tak przyjemnie... tak cieplutko... po chwili zaczynało robić się mokro i chłodno... gdy obudziłem się... byłem ulany. Horror z drabiną minął, zaczął się inny horror. Gdy widziałem we śnie drabinę, przystawałem przy niej i nie wchodziłem już na nią. Ale, gdy bawiliśmy się znów z braćmi, znalazłem tajemnicze wrota. Jakaś tajemnicza brama, stawała mi zawsze na drodze. Była nawet tam, gdzie wiedziałem na sto procent, że tam nie powinna być? Te sny, zaczęły się już w szkole podstawowej. Też, w każdym śnie, było inaczej, ale zawsze chciałem zajrzeć, co jest za tą bramą?? Wspinałem się na mur... wchodziłem na drzewo... zawsze, gdy byłem wyżej i wyżej, mur stawał się coraz wyższy. Czasami czaiłem się, bo wiedziałem, że tam ktoś wchodzi? I wchodzili ludzie, ale gdy biegłem w tamto miejsce, furtka znikała... zarastała... a jeżeli była, to nigdy nie mogłem jej otworzyć. Kiedyś zacząłem kołatać do furtki... i wtedy ktoś powiedział mi, że dla mnie nie ma tam miejsca, że ja nie mogę tam wejść? Dlaczego? Nikt nie chciał powiedzieć mi tego? Zawziąłem się i chciałem dorobić sobie klucz, jakiś wytrych... i znów znalazł się ktoś, kto powiedział mi, że po co mi wytrych? Skoro chcę tak bardzo tam wejść, mogę, ale muszę o to postarać się. Nie wiedziałem jak? Wysyłali mnie do różnych miejsc... musiałem coś zrobić, aby od kogoś otrzymać jakąś wskazówkę... i robiłem, albo i nie? Czasem to co miałem zrobić, było tak głupie, że nie chciałem, ale wciąż docierałem do innych ludzi... jednych bałem się, innych nie. Jednych znajdowałem w ciemnościach, innych w pięknym miejscu... dla przykładu... musiałem odnaleźć rosyjskich żołnierz. Po co? Instrukcję miałem odebrać od nich. Zastanawiałem się... czy mam pojechać do Związku Radzieckiego?? Ale żołnierzy miałem spotkać po drodze i spotkałem. Byli ranni. Miałem ich zabić. Skrócić ich cierpienia. Ale nie mogłem. Tłumaczyli mi, że gdy ich zabiję skrócę im cierpienia, bo oni są ranni, cierpią, ale i tak nie mogłem... nie chciałem zabijać. Widziałem w nich swoich przyjaciół. Gdy to im powiedziałem, dawali mi wskazówki, ale każda z tych wskazówek nie otwierała mi furki za ten mur.

– Każda, czy żadna? – zapytał Waldek.

– Każda wskazówka, jaką otrzymywałem, nie chciała otworzyć mi tej furtki. Aż kiedyś, spotkałem kogoś, kto powiedział mi, że jest pewien żołnierz i tym razem Polak, który chce posłuchać Ewangelii. Ja muszę mu ją opowiedzieć i on da mi wskazówkę, on da mi klucz, który otwiera wszystkie drzwi. Miałem się spieszyć, bo on czeka, ale ja nie miałem przy sobie żadnej Ewangelii, a z pamięci?... nie znałem na pamięć żadnej. Odnalazłem go. Chciałem, aby zaczekał. Ja wróciłbym, bo w domu miałem. On chciał posłuchać tego, co ja mam do powiedzenia... nie musiała to być akurat Ewangelia, ta pisana. Opowiadałem mu to, co pamiętałem i on na to czekał. Nie dał mi klucza, bo nie chciał, abym wszedł tam. On nie chciał, abym tam zaglądał, ale dał mi, taką fajną karafkę z wodą... taki fikuśny pojemniczek. Pamiętam twarz tego żołnierza. Był taki pyzaty, milutki... na ramionach miał gwiazdki, świeciły mu... w ręce trzymał ”Pana Tadeusza”. Powiedział mi... nie jestem Adam, nie. Zapytałem... jak masz na imię? Powiedział... Jan. Powiedział mi, że gdy będę chciał coś wiedzieć, wystarczy, abym umoczył palce w tej wodzie, gdy będę chciał komuś pomóc, wystarczy pokropić tego kogoś tą wodą... po drodze spotkałem rosyjskich żołnierzy... pokropiłem ich wodą, zostali uzdrowieni. Ktoś wołał, że ich trzeba było zabić! Zrobili tyle złego! Docierałem do tych, co potrzebowali pomocy, pomagałem im. Zło zamieniało się w dobro... Brzydcy ludzie w pięknych... Uschnięte drzewa ożywały. Aż wreszcie dotarłem pod swoją furtkę z horroru. Zastanawiałem się, czy zrobić tak, jak mówił mi ten polski oficer?... a może jednak, zaspokoić swą ciekawość i zajrzeć do środka?... ludzie kusili mnie. Jedni mówili zajrzyj, inni, nie. Wyciągnąłem ten piękny, fikuśny pojemniczek z wodą, ale furtka sam otworzyła się. Zamek puścił. Zastanawiałem się, czy wejść tam, czy raczej odejść. Aby nigdy więcej zamek nie był zamknięty, polałem mur wodą, z jednej strony, z drugiej strony. Nagle, czarny, brzydki mur zaczął znikać... kruszyć się. Brzydkie zarośla zaczęły znikać, a na ich miejsce pojawiła się zieloniutka trawa. Na miejsce brzydkiego muru pojawiło się nowe, nowoczesne ogrodzenie. Pchnąłem furtkę i wszedłem do środka! Za mną znów wyrósł czarny, brzydki mur. Moja ciekawość została nasycona! Co tam zobaczyłem? – uśmiechnął się. – Nic. Istoty, które tam były, czmychały czym prędzej po kątach. Dlaczego istoty? Były to brudne, obrzydliwe stworzenia. Nad budynkiem był napis. Próbowałem go rozszyfrować, odczytać... gdy zrozumiałem, gdzie jestem, wyciągnąłem wodę...

– A co to było za miejsce?? – zaciekawiło Waldka.

Zygmunt uśmiechnął się.

– Najpierw myślałem, że to jakaś fabryka? Potem, że to piekarnia? Nad budynkami unosił się dym, para?? Coś takiego?? Ale napis nad budynkiem wciąż pulsował. Wreszcie stanąłem i odczytałem go. To było, piekło. Złapałem więc pojemniczek z wodą i zawołałem... ja wam dam piekło! I chlusnąłem wodą dookoła! To nie była już woda! Strumień ognia biegł i trawił wszystko na drodze. Trawił wszystko złe, a na jego miejscu zostawało czyste białe miejsce. Napis rozpieprzył się. Wybuch, jak sztuczny ogień? Z trawionych ogniem budynków z krzykiem wybiegali ludzie, ale zaraz uciszali się... byli czyści, biali, kolorowi, ale czyści... i radośnie wychodzili i szli. Przechodzili obok mnie. Mówili coś do mnie... abym się więcej już nie bał, zapewniali mnie, że to już się więcej nie powtórzy. I od tego momentu, te sny już nie dręczą mnie. Mój horror zakończył się. Czasem, gdy śni mi się drabina, albo jakaś furtka, nie wiem dlaczego, ale sięgam do boku i czuję, że mam ten pojemnik z wodą. Dziwne, ale koszmar natychmiast mija.

– To bardzo pouczające. – stwierdził Waldek. – Pouczające i sens ma przysłowie... ciekawość, to pierwszy stopień do piekła. – poprawił się na łóżku. – Teraz ja opowiem ci swój sen. Nie jest to horror, ale też pouczający. Też śnił mi się w kilku odcinkach. – i zaczął. – Kiedyś... mój ojciec powiedział mi, że miałem... innym razem, że będę miał brata. Najpierw nie chciałem, ale po jakimś czasie, chciałem go poznać. Ojciec zwlekał z pokazaniem mi go. Aż kiedyś, zaprosiłem ciebie do siebie... i mój ojciec powiedział, że to właśnie ty jesteś moim bratem. Najpierw nie chciałem wierzyć, potem... i cieszyłem się i nie. Aż w końcu... – Waldek szukał stosownego słowa. – Polubiłem... – uśmiechnął się. – No dobrze. Pokochałem cię, jak brata? Ojciec powiedział, że nim jesteś. Skoro ojciec powiedział, nie mogło być inaczej? Przez pewien czas... byłeś moim najwspanialszym bratem. Byłeś taki wspaniały... ty powiedziałbyś, taki przystojny, taki męski, na wszystko miałeś radę, każdemu pomogłeś, doradziłeś. Nasz ojciec był tobą zachwycony! Aż kiedyś stało się coś? Nigdy nie wiedziałem, co? Gdy kogoś pytałem, nie chcieli mi powiedzieć. Gdy ciebie pytałem, zbywałeś mnie... a w słowach nie przebierałeś. Od tamtego momentu zacząłeś mi brzydnąć. Aż kiedyś zniknąłeś. W rodzinie wreszcie wszystko wróciło do normy... ojciec, stał się wreszcie moim ojcem... brat, stał się od nowa moim bratem... wszystko wróciło, jak dawniej? Aż kiedyś, w rozmowie z moim ojcem... ojciec opowiedział mi całą prawdę o tobie. Ty wszystko wiedziałeś... wiedziałeś i o tym, że mnie ma się coś stać. I to, co miało stać się mnie, stało się tobie. To dlatego zacząłeś brzydnąć? Ojciec był wściekły na mnie, że to przeze mnie ty uciekłeś z domu i że nie wybaczy mi tego. Przyrzekłem mu, że odnajdę cię, że przyprowadzę cię do domu... zacząłem chodzić twoimi drogami. Byłem w twojej wsi, w twoim mieście, w twoim domu, w twojej pracy... zawsze spóźniałem się. Ktoś widział cię, ale już ciebie nie było. Aż wreszcie spotkałem... być może to była twoja córka, twoja żona?... młodą dziewczynę? Zapytała mnie... czy, gdy spotkam cię, czy poznam cię? Zastanowiłem się i powiedziałem, że tak. Przecież znam cię? Powiedziała mi... on chodzi teraz w żelaznej masce. Zacząłem szukać kogoś w żelaznej masce. I spotkałem. Tak bardzo chciałem wiedzieć, dlaczego nosisz ją? Tak bardzo chciałem zobaczyć, co masz pod nią? Nie chciałeś tego pokazać. Zacząłem prosić. I wolno zacząłeś ściągać ją. Pod maską... twoja twarz była obrzydliwa... porośnięta wrzodami... kurzajkami... czymś obrzydliwym... wyglądało, jak maleńkie ludzkie główki? – Czy teraz cieszysz się?? – skrzywiłeś twarz, może w płaczu, może dlatego, że się brzydziłem ciebie? – To dla ciebie stałem się taki! – wołałeś. Chwytałeś ich za małe włoski i odrywałeś od twarzy. – Tego, zabiłem dla ciebie, bo chciał skrzywdzić cię! Poderżnąłem mu gardło! – a mała główka krzyczała, darła się w niebogłosy. Rzuciłeś go na ziemię. – Ten! – wyrwałeś następną główkę ze swej twarzy. – Temu wyrwałem serce. Dlaczego? Bo chciał skrzywdzić cię. – wyrwałeś następną główkę. – Ten! Temu wyrwałem język. Ten! – wyrwałeś kolejną główkę, a za nią kupę obrzydliwych flaków. – Temu wyprułem wszystkie flaki. Tego! Udusiłem.

Zacząłeś wyrywać sobie główki z drugiego policzka.

– A tych zastrzeliłem... to wszystko dla ciebie. Dlaczego? Abyś mógł żyć. Ja tak rozumiem słowo brat.

Patrzyłem na ciebie, na twoją twarz, na której po oderwaniu tych małych główek, pozostały jeszcze gorsze, jeszcze bardziej obrzydliwe szramy.

Płakałem i nic nie mogłem zrobić. Chciałeś zasłonić twarz swoją maską, ale, co ją nałożyłeś, to maska spadała ci.

– Nie rób tego. – poprosiłem.

– Jak mam żyć z tą twarzą? Zawsze chciałem być piękny. – wciąż trzymałeś w ręce swoją maskę.

– Bracie mój... nie ważna jest twarz, najważniejsze jest serce. – i objąłem cię...

Waldek zaczął płakać. Szybko otarł policzek.

– Nie powinienem się tego wstydzić? To tylko sen, ale poczułem, że bardzo kochałem cię... kochałem tego we śnie. Zacząłem go tulić. Przemogłem obrzydzenie i zacząłem całować... Jego, to znaczy... twoja twarz, zaczęła się wygładzać, zaczęły znikać te obrzydliwe szramy. Twarz zaczęła stawać się taka miła... taka... piękna. Chyba swego prawdziwego brata nie tuliłem nigdy tak?

– Każdy sen ma jakieś znaczenie, jakieś przesłanie, jakąś przestrogę. – powiedział Zygmunt.

– To jeszcze nie wszystko. Daj mi dokończyć. – przerwał mu Waldek. – Na twoich rękach zobaczyłem krew, ale zaraz potem, zobaczyłem, że i moje krwawią. Ktoś powiedział... złączcie ręce, wtedy zatamujecie krew. I złączyliśmy ręce. Skrzyżowaliśmy je, jakoś tak dziwnie? Prawa do prawej, lewa do lewej?... o dziwo, ale krew zatamowaliśmy.

– Bracia krwi. – powiedział Zygmunt. – Czy tak, jak Winnetou i Old Szeterhend?

Waldek pokiwał głową.

– Bracia krwi? – Zygmunt uśmiechnął się.

Waldek siedział z pochyloną głową.

– A może w snach jest jednak coś? Jakiś przekaz, którego my nie rozumiemy? Jakieś przesłanie? – zauważył Zygmunt.

– Tak myślisz?? – Waldek niedowierzał.

– A może powinniśmy stać się kumplami, dobrymi przyjaciółmi?...

– Wierzysz w to?

– Nie wiem?

– A chciałbyś?

– No pewnie, a ty? – Zygmunt wyciągnął ku koledze dłoń.

– Też bym chciał...

– Jakimi? Na zawsze?

– Na zawsze.

– Na wieczne czasy?

– Na wieczne.

– Póki śmierć nas nie rozłączy?

– Albo i dłużej?

Spoglądali na swój uścisk dłoni. Zygmunt wyciągnął drugą dłoń, aby i lewymi uściskać się.

– Czy tak było w twoim śnie?

– Nie. – poprawili dłonie, trzymając się za przeguby swych dłoni.

– Przyjaciółmi do grobowej deski?

– Albo i dłużej? – dodał Waldek.

– I niech nikt nie waży się wejść nam w drogę! – Zygmunt uśmiechnął się.

 

 
   
 
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja