Biały kruk
  Biały kruk 2
 

2. Obiecaj mi tylko

 

 

Zygmunt w każdą sobotę wyjeżdżał do domu, do rodziców. Najczęściej jeździli razem z Tadzikiem, albo z Kazikiem. W Żeliszewie Zygmunt hasał na dwa fronty, gdy wiedział, że na sobotę przyjedzie Danka, szedł do Danki. Gdy wiedział, że Danki nie będzie, szedł do Kłódzia do Barbary.

 

 

Danka była jego koleżanką jeszcze ze Szkoły Podstawowej. Tak dziwnie losy ich splotły się, że od ósmej klasy zaczęli ze sobą ”kręcić”. Jednak był jeden szkopuł, od ósmej klasy zaczął także kręcić z Barbarą Gawryś z Kłódzia. Jednej mu było żal, drugiej, szkoda. Gdy pogniewał się z jedną szedł do drugiej. Gdy pogniewał się z obydwoma zostawał w Ursusie.

Kiedyś doszedł do wniosku, że powinien i tu w Ursusie znaleźć sobie jakąś dziewczynę, w której ramionach mógłby tulić się, gdy pogniewa się z Barbarą i Danką.

 

 
 

 

 

 

 

Nadszedł maj i Leszek z Zygmuntem wybrali się do Warszawy na swoją sesję zdjęciową. Chcieli gdzieś w mieście porobić trochę zdjęć. Gdy byli już pod ”Patykiem”, Zygmunta zaczęło ciągnąć coś w miasto. Zaproponował Leszkowi szukanie ciekawych okolic do zdjęć. Jechali lub szli pieszo w dokładnie sobie nieznanym kierunku. Ot, aby przed siebie.

 

 

W pewnej chwili Zygmunt powiedział, że skoro są już w stolicy, skoro są już w tej dzielnicy, odnajdą dom jego znajomych. Jednej rzeczy tylko nie mógł sobie przypomnieć, jaki był ich adres? Wymyślał różne dziwaczne rzeczy. Doszło prawie do sprzeczki, ale w pewnej chwili Zygmunt wpadł na trop. Uzgodnili, że będą szli w kierunku autobusu, a po drodze może odnajdzie dom. Zygmunt zaczął przekonywał Leszka, że przecież przyjechali pospacerować po stolicy. W takim razie, gdzie spieszą się?

Aby zachęcić Leszka do dalszych spacerów, zaproponował mu pewien konkurs. Który z nich w dniu dzisiejszym zrobi najpiękniejsze zdjęcie? Najpiękniejsze ujęcie? W ten to sposób zaczęli szukać wspaniałych widoków.

W pewnej chwili Zygmunt zaczął dotykać rzeczy, przedmiotów... podświadomie oglądał coś czego nie mógł dojrzeć Leszek. Zaczynał rozumieć, czego szuka? Nie umiał lub nie chciał tego przekazać koledze, ale starał się tak pokierować drogą spaceru, aby szli w wytyczonym sobie kierunku.

Po jakimś czasie marszu, powiedział do Leszka.

– Przed tym domek możesz mi zrobić zdjęcie.

– Co takiego pięknego jest w tym widoku? – prawie, że zdziwił się Leszek, ale zaraz przestał. Uświadomił sobie, że przecież ma szansę na wygranie konkursu.

– Rób tak zdjęcie, aby widać było cały dom. – Zygmunt stanął przed bramą podwórka. – Będę udawał, że chcę wejść.

Leszek przybierał się do zdjęcia, cudował, kombinował i w ostateczności skłamał przed kolegą. Nie zrobił żadnego zdjęcia.

– Po co ci zdjęcie przed cudzym domem? Tak bardzo ci się podoba? – wypytywał go o szczegóły.

– Zgadłeś! Bardzo podoba mi się ten dom! – powiedział do Leszka, gdy ten już podszedł do niego. – Jeżeli chcesz znać prawdę, to dom mojego dzieciństwa. Tu się urodziłem, wychowałem, tu żyłem...

– Kitujesz! Przecież mówiłeś, że pochodzisz ze wsi. Chciałbyś?

– Tak! Chciałbyś! Chciałbyś, aby to nie było prawdą? Ale to jest prawdą!

Zygmunt podszedł do rogu ogródka, gdzie z ogrodu na chodnik wyległo mnóstwo kwiatów.

– Uchwyć mnie tak, abym był cały w kwiatach. Chcesz chyba wygrać konkurs? Ale uchwyć mnie tak... – dawał wskazówki koledze. –...aby widoczny był numer domu i nazwa ulicy.

– Po co ci to?

Z domku wyjrzała gospodyni. Zobaczyła widocznie, co robią z jej ogródkiem.

– Co wy tam robicie? Jazda mi stąd! – zawołała na intruzów.

– Niech się pani nie martwi! – zawołał do niej Zygmunt. – Nie połamiemy kwiatów. Chcę mieć tylko zdjęcie. Te kwiaty są tak piękne! – odwracając się do Leszka syknął ukradkiem do niego. – Zrób jej zdjęcie!

Ale Leszek nie był aż tak szybkim w robieniu zdjęć spontanicznych.

– Przepraszam bardzo, czy mogę zrobić pani jedno zdjęcie? Robimy dla szkoły, album ”Warszawiacy”, potrzebne są nam zdjęcia. – Zygmunt na poczekaniu wynalazł pretekst.

– Nie! Dziękuję! Nie jestem fotogeniczna! – kobieta zamknęła okno.

– Szkoda! – westchnął chłopak.

– Po co ci zdjęcie jakiejś baby? – Leszek nie umiał opanować zdziwienia.

– Zamknij się!! – warknął na niego.

Pokłóciliby się na pewno, gdyby nie fakt, że z domu wyszedł mężczyzna i skierował się ku bramie, a raczej ku furtce w bramie.

Zygmunt od razu skierował się ku niemu.

– Przepraszam bardzo, czy mogę zrobić sobie z tobą zdjęcie? – zawołał do jeszcze nieznanego.

– Z tobą? – zdziwił się facet.

– Tak! Ja z tobą! – Zygmunt już chciał ustawić się do zdjęcia. – Leszek ujmij nas z bliska i z daleka. Całe postacie! – dyrygował.

– Jeszcze raz cię zapytam... z tobą? Czy tak powinien zwracać się młody dżentelmen do starszej osoby? Tego teraz was uczą? – wyjaśnił mu.

Zygmunt szybkim ruchem wyjął lusterko i zerknął w nie.

– Przepraszam bardzo! Nie mogłem zaskoczyć, o co ci chodzi, przepraszam... o co panu chodzi? Czy takiej formy czekałeś?

– Czy takiej formy oczekiwał pan? Powinno brzmieć! – poprawił go.

– Do znajomych zawsze mówię na ty. Waszą rodzinę znam jak swoją. – zaśmiał się Zygmunt.

– O! A to niby skąd? Ciekawe! – zdziwił się rozmówca.

Zygmunt spojrzał na Leszka. Posłali sobie uśmieszki.

– Mamy w szkole takiego jednego profesora, który nam o takich rzeczach wciąż przypomina. Niech zgadnę! – zaproponował Zygmunt. – Jesteście rodziną Nowakowskich?!

– Poniekąd! Jest w tym część prawdy, ale nie całkiem? Chociaż jesteśmy Nowakowscy. – zaczął wyjaśniać nieznajomy.

– Próbujesz mnie zwieść! Wasz ojciec Ryszard Marek Nowakowski...

– Tak! Zgadza się... – tubylec wpadł Zygmuntowi w słowo.

– Zginął, gdy miał dwadzieścia sześć lat? – ciągnął dalej przybysz.

– Tak! Zgadza się... zaskakujesz mnie. Tego nie uczą na lekcjach historii... – zdziwił się tubylec.

– Wiem! A powinni! Czy byłeś kiedykolwiek dumny ze swego ojca?

– Ja, bardzo! Ale skąd wiecie takie rzeczy? To piękne, że uczycie się o takich ludziach, jak mój ojciec... na przykład. Ale takich rzeczy, nie uczą w szkole?! – dziwił się tubylec.

Leszek od razu uprzedził fakty.

– Ja nic takiego nie wiedziałem, skąd kolega wie? – wskazał ze zdziwieniem na Zygmunta. – Przed chwilą powiedział, że tu mieszkał?! Myślałem, że się znacie?

– Nie! Nie znam go. – odpowiedział tubylec.

– Za to ja znam cię bardzo dobrze! – Zygmunt uśmiechnął się do rozmówcy. – Masz może chwilę czasu? Porozmawiać chciałbym? Bardzo proszę?! – przyglądał się mimice rozmówcy.

– Słucham! Jeśli to tylko chwila?

– Lechu, zostaw nas samych, to prośba. – a gdy Leszek odszedł nieco, zapytał tubylca. – Czy któryś z faktów, dotychczas powiedzianych przeze mnie, nie zgadza się?

– Nie! Jak na razie, mówisz... można przyznać, prawdę! – widać było, że rozmowa wciągała go. – A co chcesz mi powiedzieć?

– Powiem jeszcze raz... jesteście rodziną Ryszarda Marka Nowakowskiego. On, waszym zdaniem zginął w czterdziestym drugim roku.

– Tak było.

– Zostawił po sobie trójkę dzieci, żonę wdowę. Jeśli coś jest nieprawdą, popraw mnie.

– Mama wyszła za mąż, ale to po wojnie.

– Tego nie wiedziałem? – Zygmunt wyraźnie zdziwił się. – Ale to drobiazg! W takim razie, za kogo wyszła? Jak teraz nazywa się?

– Ferenc. – nieśmiało powiedział tubylec.

– Za Tomka? Czy dobrze zgadłem? – Zygmuntowi rozpromieniała twarz.

– Znasz naszego tatę, to znaczy... ojczyma? – zdziwił się.

– Nie ważne. Masz tylko dwóch braci?

– Nie! Mamy też i siostrę, z drugiego mamy małżeństwa.

– Czy jesteście szczęśliwą rodziną? – Zygmunt patrzył mu w oczy.

– Tak, a dlaczego pytasz?

– Może nie powinienem ingerować w wasze szczęście. To już tyle lat.

– Co chcesz przez to powiedzieć? Jak na razie nie ingerujesz, chociaż tak naprawdę, to już wtrąciłeś się.

– Czy wierzysz w reinkarnację dusz? – położył mu rękę na piersi.

– Co to ma do rzeczy?

– Jesteś taki podobny do swego ojca. Niczym jego lustrzane odbicie. Tak samo przystojny, jak on. Gdyby żył, byłby dumny z ciebie. Czy matka mówiła ci kiedykolwiek, że twój ojciec był bardzo przystojnym mężczyzną, powiem nawet pięknym?

– Jesteś za młody, aby znać mojego ojca. On zginął w czterdziestym drugim...

– Wiem! Czy nic nie rozumiesz? Pytałem cię, czy wierzysz w reinkarnację dusz? Wiem, kiedy zginął twój ojciec. Prawie trzydzieści lat czekałem, aby zobaczyć was. Może nie powinienem ingerować w wasze życie, ale tak, jak powiedziałem, chciałem was zobaczyć. To, co powiem, może być dla ciebie dziwne, ale moja dusza, jest duszą twojego ojca, innymi słowy, jestem twoim ojcem, tylko w innym ciele. – Zygmunt patrzył mu prosto w oczy.

– Co takiego? – mężczyzna, aż cofnął się trochę.

– Czy aż tak bardzo ciężko zrozumieć ci to? Po śmierci, potrzebowałem aż dziesięciu lat, aby zreinkarnować się. Aby zreinkarnować duszę! – zaczekał, aby zaobserwować, jak zareaguje na te słowa.

– Naoglądałeś się zbyt dużo filmów scence fiction. Nic takiego nie istnieje. Co? Może chcesz przewrócić świat do góry nogami? Już był taki jeden! Ty chcesz być drugim? – był zbulwersowany.

– Powiedziałem ci na samym początku, nie chciałbym przewrócić waszego świata do góry nogami. Może źle zrobiłem, ingerując w obecne wasze życie. Chciałem was tylko zobaczyć. Nic więcej! Rozumiem, jestem w innym ciele, jestem wizualnie kim innym, ja to wszystko rozumiem, ale byłem twoim ojcem, gdy ty byłeś mały. Byłem mężem twojej matki, gdy ona była młoda. Rozumiem to, że nie mogę pójść do kobiety o trzydzieści lat od siebie starszej i powiedzieć, kochanie jestem twoim mężem nieboszczykiem. Masz prawo mnie nie pamiętać, miałeś wtedy kilka latek. Jesteś najstarszy?

– Tak! Najstarszy z rodzeństwa. – już nie stawiał oporów w odpowiedziach.

– Miałeś zaledwie pięć latek, gdy zginąłem. Byłeś jego, tak będzie lepiej powiedziane, ukochanym synkiem. Jego, jeżeli nie chcesz, abym mówił, że moim. Czy kiedykolwiek, mamy mąż powiedział wam, jak zginął wasz ojciec?

– On nie chce o tym mówić, ale mama mówiła o tym. Nasz ojciec... zabili go Niemcy.

– Kłamią... zginąłem od kuli Tomka.

– Kłamiesz, aby skłócić nas! – prawie, że krzyknął rozmówca.

– Nie mam powodu do kłamstwa. Zginąłem od kuli Tomka, strzelił we mnie. – Zygmunt położył rękę na jego piersi. – Powiem ci prawdę! Biegłem za samochodem niemieckim. Miałem być sam na akcji. Tomek zdecydował się wesprzeć mnie. Nie wiedziałem o tym. Byłem tak zajęty akcją, że nie zauważyłem, że z boku Tomek wspiera mnie. Wszedłem, a raczej wbiegłem pod serię z jego karabinu.

Oczy nieznajomego wpatrzone były w Zygmunta.

– Więc jednak nie był winien. Mój ojciec nie został zastrzelony przez niego.

– Nie. Wszedłem na linię ognia. Ale mam żal do niego... nie pomógł mi... pozwolił mi wykrwawić się. Kiedyś, tego nie rozumiałem, dlaczego? Wierzyłem, że bał się, może Niemcy lub coś innego... teraz otworzyłeś mi oczy, przyczyną była moja żona, a twoja matka. Zawsze był o nią zazdrosny, zabrałem mu ją. Była miłością nas obu, ja ożeniłem się z nią. Przepraszam, że powiedziałem to wszystko. Tak bardzo chciałem was zobaczyć, ale rozumiem już, nie można burzyć świata innym, a zwłaszcza tym, których się kiedyś kochało. Jestem teraz innym człowiekiem, młodszym, jeszcze kawalerem, nawet wizualnie nie podobnym do tamtego. Nie mam prawa wchodzić do waszego życia. Spróbuję zapomnieć was, będzie to ciężkie, ale może uda mi się. Będzie to z pożytkiem dla mnie i lepiej dla was. Wkrótce znów założę rodzinę...

– Żenisz się? – zdziwił się rozmówca.

– W wieku dziewiętnastu lat mam zginąć. Muszę zadbać o to, aby po mnie pozostał ktoś. Czy żenię się? Chyba nie zdążę na to. Może, gdy losy potoczą się inaczej, gdzieś około dwudziestu pięciu lat? Ale nie wcześniej.

– Co powiedziałeś, że masz zamiar zginąć?

– Nie zamiar, ale taka jest przepowiednia. Gdy miałem piętnaście lat zabiłem człowieka... będę ukarany, ale gdy oddam życie za kolegę, jest możliwość, że odrodzę się, albo przedłużę sobie w jakiś sposób życie.

– W jaki?

– Sam jeszcze nie wiem?! Jeszcze nie zdecydowałem się. Muszę wybrać w czasie nauki. Muszę znaleźć kogoś takiego i uratować mu życie. To nie jest łatwe.

– Skąd o tym wszystkim wiesz?

– Gdy się chce, to się wie!

– Czy mój ojciec był taki sam?

– Dokładnie!

Chciał zakręcić się, ale w końcu zaproponował.

– Chciałbyś wejść, zobaczyć matkę? – zapytał tubylec.

– Dziękuję ci, ale nie chcę burzyć waszego świata. To, co usłyszałeś, zachowaj dla siebie. Jako ciało z ojca i matki, jestem nieboszczykiem, jako dusza, nigdy nie umrę. Jako ciało obecnie, jestem kimś innym, mam inną rodzinę, innych rodziców, będę miał inne dzieci. Chociaż przyznam, tyle lat żyłem z tą radością, że kiedyś was ujrzę.

– Nie chcesz zobaczyć mamy, moich braci? – nalegał.

– Nie! Nie chcę burzyć ich świata. Nie chcę burzyć ich szczęścia. Myślę, że mama jest szczęśliwa w swym życiu i tak niech zostanie. Bracia... – zamyślił się. –...czy odwiedzacie jego grób?

– Tak! Ciągle chodzimy na cmentarz.

– To wasz jedyny kontakt z nim, jako z ciałem. Wystarczy mi, że wiem, że kochacie swego ojca. Wystarczy mi. Nie będę zabierał ci więcej czasu. – wyciągnął ku niemu rękę. – Pozdrów matkę, uściskaj swych braci, powiedz, że ojciec przesyła im całuski.

Tubylcowi zadrżała broda.

– Czy naprawdę jesteś moim ojcem?

– Jako ciało, nie, ale jako dusza, tak.

– Zawsze tęskniłem do swego ojca. Wierzyłem, że kiedyś przyjdzie i przytuli mnie. Odchodzisz ot tak?

– To ty mnie przytul! Jesteś większy ode mnie. Też zawsze tego pragnąłem.

Objęli się i przytulili do siebie.

– Tak zawsze śniło mi się to. – wielkie chłopisko zaczął płakać.

– Tak bardzo pragnąłem przytulić cię, chociaż jeden raz, Pan Bóg spełnił swoją obietnicę. Miałem powiedziane... odnajdziesz ich, ale musisz przejść krainę olbrzymów. Kiedyś myślałem, że to jakaś bajka, ale potem zrozumiałem, że olbrzymy, to dorośli ludzie. Już teraz nie pragnę niczego więcej, bo wszystko, czego zechcę otrzymam od Boga. Czy jesteś wierzącym? Z resztą, to twoja sprawa! Już teraz mogę odejść w zapomnienie, mogę zająć się życiem tego młodego chłopaka, którym jestem.

Odwrócił się i odszedł. Po kilku krokach odwrócił się jednak.

– Czy jestem dziadkiem? Czy masz dzieci?

Tubylec kiwnął głową.

– Dzięki! – machnął mu ręką.

Byli już na następnej ulicy, gdy Leszek odważył się rozpocząć rozmowę.

– Jak to? Mówiłeś, że mieszkałeś tam, ale on ciebie nie znał? O czym tyle rozmawialiście?

– Książkę piszesz, tytułu ci brak?

 

 
 

 

 

 

 

Byli już w drugiej klasie, gdy w oko wpadła mu Zosia Siekierska. Drobna dziewczynka, niewielkiego wzrostu, pasująca do jego wzrostu. Trzeba przyznać, że z urodą była w jego guście. Krótko mówiąc była ładną dziewczyną, można by rzec piękną dziewczyną.

 

 

A zaczęło się to od odpisywania lekcji. Najpierw tych trudnych, później i łatwiejszych, aż doszło do tego, że wszystkie lekcje były odpisywane od chłopaków z klasy Zygmunta.

W jednej klasie były lekcje przez trzy dni, a w drugiej klasie były warsztaty, więc można było wymieniać się zeszytami. Dziewczęta miały o tyle lepiej, że klasa chłopaków zawsze miała temat jako pierwsza.

 

 
 

 

 

 

 

Zaczęła się trzecia klasa, trzecia i ostatnia w tej szkole. Plan zajęć przewidywał, że warsztaty odbywać się będą na terenie Zakładów Mechanicznych „Ursus” na którymś z wydziałów. Jednak, zanim to miało nastąpić we wrześniu warsztaty odbywały się jeszcze w szkole.

 

 

Nauczyciele wzięli się ostro za swych uczniów i rozpoczęły się normalne dni, czyli nowe tematy i wiele zadań.

Zygmunt obiecał zanieść Zosi zeszyty i dziewczęta wpadły do nich na jednej z przerw. Po krótkim romansie, popędzone przez instruktora od warsztatów, zmuszone były o pójście do swoich klas.

Na następnej godzinie lekcyjnej, wezwano Zygmunta do wychowawcy. Był przekonany, że coś wychowawca nakrzyczy na niego, ale stało się inaczej. Tomek kazał stanąć mu przy tablicy i wytłumaczyć dziewczętom temat z matematyki. Uczynił to z wielką przyjemnością. Do profesora skierował pytanie.

– Uważam, że jakąś odpowiednią ocenę pan wstawi mi?

– Ja ci zaraz wstawię! Ale śliwę pod oko! – huknął na niego swoim rozśmieszonym głosem.

– No jak to? Mam zastąpić profesora i tak za nic?

Dziewczęta zaczęły chichotać.

– Damy ci buziaka! – zawołała któraś z nich.

Tomek omal jaja nie zniósł ze śmiechu.

– No widzisz! Już masz zapłatę! – śmiał się od ucha do ucha.

– Pamiętajcie, trzymam was za słowo. – Zygmunt uprzedził je i zaczął wykład. – Może najpierw... czego nie rozumiecie? Temat... zadanie... co konkretnie?

Któraś z dziewcząt zaczęła dyktować zadanie. Zygmunt szybko zapisał na tablicy i zapytał, czy ma tylko rozwiązywać, czy tłumaczyć. Chciały, aby wytłumaczył im. I zaczął tłumaczyć.

Poprosiły o drugie zadanie, później o inny temat. Na wszelki wypadek Zygmunt pobieżnie przeleciał najnowszy temat, bo okazało się, że dziewczęta są o dwa tematy za chłopakami.

Podziękowaniom i pochwałom nie było końca. Aż któraś z dziewcząt zakomunikowała, że podziękować, tak jak Zygmunt chce, może mu tylko Zosia.

Od słowa do słowa, jak po nitce do kłębka, szli do wyjaśnienia, czym Zosia może podziękować Zygmuntowi. Tomek był zaskoczony tym, co usłyszał. Uważał Zygmunta za bardzo spokojnego chłopaka. A tu takie rzeczy? Ku zdziwieniu dziewcząt, Zygmunt nawet nie był skrępowany ich obecnością i czuł się swobodnie, może nawet nazbyt swobodnie, co prawda, to tylko w słowach.

– Kochasz się w którejś? – zdziwił się Tomek.

– A co? Dziwi to pana? Uważa pan, że zawstydzę się, gdy będę mówił o miłości z panem lub przy tylu dziewczynach? Czy uważa pan, że miłości trzeba się wstydzić? Myślę, że nie! Miłość sama w sobie, nie jest grzechem. Czy wie pan, dlaczego? Miłość nie jest grzechem, bo miłością jest Bóg! – stwierdził Zygmunt.

Część dziewcząt gruchnęła śmiechem, ale reszta zaczęła z ciekawością słuchać go.

– Czy zna pan z trochę Ewangelie, Stary lub Nowy Testament, a może Biblię? Czy słucha pan kazań w kościele? Gdyby pan z ciekawością słuchał, wiedziałby pan, że miłość jest czysta, bo miłością jest Bóg. Gdy się kocha, nie popełnia się grzechu, można kochać kobietę, ale także można kochać mężczyznę. Czy zgodzi się pan z tym?

Tomek zaczął się śmiać, swym szyderczym uśmieszkiem.

– Ty kochasz się w mężczyznach? – zasyczał śmiejąc się.

– Uczy nas pan i inni profesorowie, żeby najpierw odpowiadać na zadane pytanie, a później dopiero pytać, a pan jeszcze nie odpowiedział na moje pytanie, a już pan zadaje pytanie. To nie fer. Pytam, więc raz jeszcze, czy można kochać kobietę na równi z mężczyzną? Czy można kochać kobietę i kochać mężczyznę?

– Kocha się tylko kobiety. – stwierdził stanowczo Tomek.

– Ha, ha... – Zygmunt parsknął śmiechem, a za nim kilka dziewcząt. – Profesorze? Czy pan jest z domu dziecka, czy sierotą? Chyba raczej sierotą! Nikt pana nie kochał! Profesorze, jest pan taki stary, a nie wie pan, że tak jak kobiety, tak i mężczyźni mogą być kochani i to nie będzie grzechem. Każdy człowiek, ma prawo być kochanym, bez względu na płeć i wiek.

Przez chwilę w klasie powstał gwar. Ale, jak szybko zaczął się gwar, tak i szybko się zakończył.

– Czy pańskie prześmiewki, miały na celu to, do czego doszliśmy? – Zygmunt ciekaw był reakcji profesora.

– Uważasz, że chciałem się z ciebie pośmiać? – Tomek hamował śmiech.

– Uważam, że tak! Lecz wie pan, że tak, jak pan ze mnie, czy z każdego z nas, tak samo i my z pana, panie profesorze, możemy się pośmiać. Możemy nawet zrobić, wielkie rykowisko.

Zygmunt przyglądał się profesorowi. Obserwował go przez chwilę.

– Uważasz, że ze mnie można się śmiać?

– A co? Nie? – zdziwił się strasznie Zygmunt. – Czyżby pan był świętą krową lub pod jakąś specjalną ochroną? Nie widzę aureoli!

– Ty chyba chcesz, żebym ci przylał? – Tomkowi mina zrzedła.

– Może czasami mam taką ochotę, ale nie dam panu tej satysfakcji. Żeby być uderzonym przeze mnie, trzeba sobie na to zasłużyć. Trzeba popracować na to.

Tu Tomek zaskrzeczał swym śmieszkiem.

– Odpowiedz mi na takie pytanie, czy lubisz mężczyzn? – w cichym uśmiechu wyszczerzył zęby.

Zygmunt z niedowierzaniem wbił w niego wzrok.

– Co znaczy u pana, słowo ”mężczyzn”?

– No mężczyzn... chłopaków...

– To w końcu mężczyzn, czy chłopaków? Proszę sprecyzować to? – Zygmunt z miną poważną, jak kamień, kpił sobie z profesora.

– A to ty widzisz różnicę, pomiędzy słowem mężczyzna i chłopak? – Tomek próbował spoważnieć nieco, ale chęć dowcipkowania nie pozwalała mu na to.

– Ja widzę różnicę!... bo widzi pan, panie profesorze... chłopak, to jest jeszcze niedojrzały mężczyzna, natomiast mężczyzna, to już taki dojrzały chłopak. I to jest właśnie, ta różnica. Przed chwilą powiedział pan, że nie chce sobie robić ze mnie żartów, ale widzę, że to nieprawda. W takim razie, pośmiejmy się trochę... zaczął mi pan otwierać oczy, na niektóre rzeczy lub, jak pan woli, na niektóre sprawy. Teraz zaczynam już rozumieć, dlaczego pan zaprasza do swego domu chłopaków, pan widzi w nich mężczyzn, bo to pan lubi mężczyzn. Oni jeszcze nie są mężczyznami... może, zaznaczmy, może, nie są, ale pan widzi w nich już mężczyzn. Czy tak panie profesorze?

Dziewczyny parsknęły śmiechem i zaraz ucichły. W klasie zrobiło się cicho, jak makiem zasiał.

– Wynoś się stąd! – warknął na ucznia. – Wynoś się!

– Wolnego!? Czy już panu przeszła chęć na żarty? Moment!? O co chodzi?! Gdy się powiedziało a, trzeba powiedzieć i b. Czy nie pomyślał pan o tym, że dziewczęta chciałyby może wiedzieć, coś więcej o swoim profesorze? Powinien pan myśleć wcześniej o tym, że kiedyś wyda się to.

– Dziewczyny, to w cale nie jest tak!... – Tomek próbował przed nimi tłumaczyć się, jak gdyby to one były jego żonami lub żoną.

Dziewczyny, jak na komendę zajęły się swoimi sprawami.

– Czy wie pan, czym różni się prawdziwy mężczyzna od chłopaka? Jest pan stary, ale głupi... otóż, chłopak, nie umie trzymać języka za zębami, mężczyzna już umie. Dlatego śmiem twierdzić, że ci, których pan zaprasza do swego mieszkania, to jeszcze nie chłopcy, ale dzieci. Jeżeli chce pan wiedzieć, dlaczego, proszę zapytać profesor Zduńską. Ona też myślała, że zaprasza do siebie mężczyzn, a zaprosiła tylko chłopaków z ogonami. Nie zdążyła jeszcze dobrze wejść do szkoły, a już cała szkoła wiedziała, że ją przelecieli. My, mężczyźni jesteśmy strasznymi plociuchami. Lubimy chwalić się swą męskością, nie wiedząc tak naprawdę, co ta męskość znaczy?

– Pomyliłeś się. – zatrzymał go profesor. – Mów, my chłopaki...

– Nie! Kochany! My, mężczyźni.

– Ty nie jesteś mężczyzną.

– Jestem profesorze.

– Ty jesteś chłopcem.

Zygmunt parsknął śmiechem.

– Jestem mężczyzną profesorze. I to od urodzenia. Prawdziwy mężczyzna profesorze, ma kutasa, a nie wróbelka. Przepraszam dziewczęta, ale tak to się nazywa. Co prawda, jestem także chłopakiem, tego nie da się ukryć? To, co stało się... to tylko samoobrona. Powinien pan wiedzieć, że najlepszą obroną jest atak. Ja po prostu, bronię się. Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie? Ważne jest to, aby wyjść z tego wszystkiego obronną ręką. Następnym razem będzie pan wiedział, że nie warto zaczynać z Zygmuntem. A propos mojej męskości, myślę, że udławiłby się pan nią.

Dziewczyny gruchnęły strasznym śmiechem i zaraz ucichły.

– Bądźcie cicho. Zachowujcie się jak dorosłe, a nie jak gówniary. – zaproponowała jedna z nich i dziewczyny stały się jak dorosłe, bardzo poważne i ciche.

– Proszę bardzo! – zdumiał się Zygmunt. – Powinien pan brać z nich przykład. Zachowują się, jak prawdziwie dorosłe.

– Bo jesteśmy dorosłe. – dodała jedna z nich.

– W tej szkole, już był jeden Wiśniewski. Powtórzę raz jeszcze, był. Już go nie ma. Też podskakiwał, poniżał chłopaków, nosił głowę wyżej niż własną dupę. Chłopaki są, a jego nie ma. Chłopaków już nikt nie poniża, a na nim kwiatki rosną. Wy, dziewczęta, nie miałyście z nim nic do czynienia, dlatego może dla was był fajnym facetem, nas poniżał, szargał itd. itd. Znalazł się ktoś, kto uciszył go, teraz następny Wiśniewski chce doczekać czegoś podobnego. Pańska sprawa. Ale proszę uważać... Jędrzej też myślał, że jako kulturysta, nie boi się niczego i nikogo, ale jednak... panu też może na przykład, odpiąć się narta, lub spodnie przykleić się do ciała i nie zejść inaczej, jak tylko ze skórą, itd. itd.

– Dlaczego szargasz imię Jędrzeja? – spokojnie zapytał Tomek.

– Przez niego zniszczyli mój medalion, najcenniejszą rzecz jaką miałem w życiu. Mam prawo mówić to, co chcę.

– On nie zasłużył na to.

– Jestem innego zdania. On zasłużył na to. Pan też kiedyś zasłuży sobie na coś podobnego.

– Tak mówisz, jak gdybyś ty, to zrobił.

– Zdziwiłby się pan, panie profesorze, gdyby dowiedział się pan prawdy o Jędrzeju. Ale, aby zadziwić pana powiem, tak, ja to zrobiłem. Co pan teraz zrobi, poleci pan na milicję? Składałem zeznania. Wiedzą wszystko. Oni wiedzą wszystko, ale pan nie musi. Oni znają mordercę, pan nie musi.

– Fantazjujesz... – próbował przerwać mu.

– Dla jednych, jest to fantazja, dla innych nie. Pan w inny sposób fantazjuje, odmieniając się majtkami na przerwach z chłopakami... To, dla mnie jest fantazja... Ułańska fantazja.

– Wkurzasz mnie tym swoim oczernianiem mnie! – zdenerwował się Tomek.

– Oczernianiem? Ja pana nie oczerniam, ja tylko bronię się. Pański charakter, to wyśmiewanie się z innych. Na lekcjach z nami, wyśmiewa się pan z dziewcząt, na lekcjach z dziewczętami, wyśmiewa się pan z chłopaków. Jest pan, albo plociuchem, albo prześmiewcą, a z takim, trzeba umieć postępować, czyli, trzeba też się z niego wyśmiewać. Jak pan teraz się czuje? Tak czuje się każdy, z kogo inni wyśmiewają się. Do widzenia panu. Cześć dziewczęta!

Zygmunt otworzył drzwi, ale Tomek zawołał za nim.

– Wróć! Nie pozwoliłem ci jeszcze wyjść!

– Nie widzę potrzeby dalszej rozmowy.

– Jestem twoim wychowawcą! Wróć!

– Co takiego?! Pan ma mi pozwalać lub nie... czy pan dobrze się czuje?! A co pan zrobi, jak ja nie posłucham pańskiego polecenia? Zaprowadzi mnie pan do wychowawcy, do dyrektora, na milicję?! Proszę idziemy! A może, wyzwie mnie pan na salę gimnastyczną, jak Jędrzej?

– Czy... – Tomek szukał przez chwilę słowa. –...czy on cię wyzwał... na salę?

– Tak! Chciał zademonstrować mi swoją siłę, z tym, że ja żyję, a on nie. Więc co, profesorze, jest pan bohater, czy tchórz? Zapraszam na salę gimnastyczną. Dawno pogrzebu nie było. Równe dwa lata, to ten sam okres.

– Czy wiesz, co powiedziałeś? – Tomek stanął przy biurku, aby lepiej obserwować ucznia.

– Ja zawsze wiem, co mówię, ja zawsze wiem, co powiedzieć. – Zygmunt trzymał wciąż za klamkę drzwi. – Ja nigdy nie wstydzę się tego, co już wcześniej powiedziałem. Tym razem będzie tak samo. Więc co, zostaje pan profesorze, zostaje jako tchórz. Ale żywy tchórz. Tchórze śmierdzą.

– Powiedziałeś coś, co pogrąży cię. – Tomek był wielce dumny.

– Z chwilą, gdy zamknę drzwi z tamtej strony, wszyscy zapomnicie, co dziwnego tu stało się. Nikt niczego nie spamięta, po za tymi, co nie będą tym zainteresowani. Co pan na to profesorze? Mam zawsze w zanadrzu asa. Tym razem, też go użyję. Chyba, że pan zechce stać się bohaterem?

Tomek nie wytrzymał już i ruszył w jego stronę. Zygmunt wyszedł mu na przeciw. Stanął z ręką wyciągniętą, jak gdyby chciał go zatrzymać. Tomek nie opanował śmiechu.

– Jedno słowo! Nie będzie miał pan do mnie nigdy żalu!

– Nie będę!

Zygmunt zrobił w powietrzu salto i butem zawadził o pierś profesora, ten zachwiał się i upadł opadając na krzesło. Dziewczyny powstały z krzeseł. Zygmunt wziął go pod paszki i posadził na krześle.

– Dobry bohater to martwy bohater, a ty śmierdzisz. Teraz wiesz już, jak czuł się Jędrzej. Miej się na baczności. – wyszeptał mu do ucha. – I pamiętaj, masz zapomnieć o tym wszystkim. To mój rozkaz. Gdy będzie trzeba wyrwę ci język.

Zygmunt skierował się ku wyjściu.

– Co się stało? – szepnął do dziewczyn profesor. – Co się ze mną stało?!

– Nic! – odpowiedział za nie Zygmunt. – Zemdlał pan, profesorze. Jest pan tchórzem i dlatego.

– To nieprawda! – Tomek chciał poderwać się.

– Ależ prawda! One są świadkami! Powiedzą panu później. Powinien pan się umyć, to pomaga. – Zygmunt sięgnął za bluzę roboczą. – Powiedziałem, że mam coś w zanadrzu i mam. Teraz zapomni pan o tym, o czym nie powinien pamiętać. – zrobił ruch, jak gdyby chciał rozbić coś o ziemię i wyszedł.

– Co właściwie się stało? – zapytał znów Tomek dziewczyny, ale zbyły go milczeniem.

 

 
 

 

 

 

 

Tomek nie dał jednak za wygraną.

 

 

Następny tydzień rozpoczął się horrorem dla klasy III b. Na najbliższej lekcji technologii Tomek wprowadził chłopaków w sekrety swych plotek. Nie wspominając nazwiska opowiedział im, jak jeden z kolegów, szkaluje całą klasę w oczach ich koleżanek z III a.

Zygmunt odrabiał tymczasem lekcje z języka polskiego i nie brał czynnego udziału w dyskusji. Ale gdy temat stawał się ostrzejszy i nerwowy, dał spokój odrabianiu lekcji i zaczął słuchać rozmowy.

– A może jeszcze któryś z was, chce pobić swego profesora. – Tomek wyglądał na zdenerwowanego i podnieconego. – A co ty na to? – Tomek wskazał na Zygmunta.

– Proszę pytać tych, co chcą pana pobić. – spokojnie odpowiedział mu uczeń.

– A ty? Czy nie miałbyś ochoty? – profesor był dociekliwy.

– Może i miałbym ochotę, ale nie dzisiaj. – z tym samym spokojem dodał mu.

– Nie dzisiaj? A kiedy? A może jednak spróbuj?

– Jeżeli ma pan ochotę popróbować swoich sił... – Zygmunt zerknął do tyłu. – Tu kolega trenuje zapasy. Proszę poprosić go, on zna chwyty, wie jak powalić przeciwnika, aby nie zrobić mu krzywdy. Ja nie znam techniki, mógłbym wyrządzić panu krzywdę.

– Ale profesor chce konkretnie z tobą. – Rysiek Ozga wszedł im w słowo.

– O! Kolega też trenuje! Też wie, jak powalać przeciwnika. Ja nie znam technik.

– Cykasz! Jednym słowem cykasz! – Tomek zaczął już podśmiewać się z chłopaków, nie było mocnych.

Koledzy spojrzeli po sobie.

– Józek! Nie daj się prosić profesorowi! – zawołało kilku kolegów.

– Chce pan, profesorze!? – Józek powstał z miejsca.

– Dobrze! Chodź! Jaką techniką walczysz?

– Zapasy. Ostrzegam jestem mistrzem Polski w juniorach, wicemistrzem Europy w stylu wolnym.

– Ty?? – Tomek zaśmiał się. – Tyle sadła i mistrzem... – Tomek zdjął kurtkę i stanęli do zapasów.

Było jasne jak słońce, że Józek powali go na deski i powalił, ale profesor wyszedł z tego obronną ręką mówiąc, że skoro jest mistrzem, zasługuje na niego.

– A ty Ryszard? – profesor jeszcze sapał, ale rwał się dalej, tak bardzo chciał pokazać, ileż to w nim werwy.

– Gram w nożną i tylko w tym kierunku trenuję. Jestem słaby w walce. Nie biję się.

– Malarz! – zawołał Tomek. – Dawaj tu na środek! Co trenujesz?

– Ja nic. Ale mogę poboksować.

W klasie odezwały się okrzyki dopingu.

– Otwartą dłonią, czy pięścią? – uprzedził profesora Mirek. – Jak pan chce?

– Jak boks, to boks! – zawołał profesor.

– Wszędzie? Czy tylko w piersi? – znów Mirek rzucił pytanie.

– No co ty?! – Tomek oburzył się. – Chcesz mi zęby powybijać! Tylko na klatę!

– No dobrze. – zgodził się Mirek.

Zadał profesorowi kilka ciosów i Tomek nie mógł złapać powietrza. Dali spokój.

Klasa kibicowała swoim kolegom. Pokrzykiwali na profesora.

– Może i mieliście rację, to już nie te lata, ale jeszcze nie wysiadam tak bardzo przy was. Wy jesteście młodzi, to też wiele daje. Jeszcze wytrzymam z kimś, no kto? – Tomek patrzył na Zygmunta. – No chodź cwaniaczku. Wytrzymam, nie jestem taki mięczak.

Zaczęli szturchać Zygmunta. Wypchnęli go wprost na środek.

– Dobrze, ale pod jednym warunkiem, nie będzie miał pan do mnie żalu, cokolwiek się stanie. – ostrzegł profesora.

– U!! co za ostrzeżenie! Zgadzam się. Twój styl walki?

– Nie mam stylu. Nie biję się i nie umiem się bić. Umiem za to bronić się.

Stanęli naprzeciw siebie. Zygmunt przyjął dziwną postawę, jak nie do walki. Czekali aż któryś zaatakuje.

– Pan musi zaatakować mnie. Ja nie mogę, bo mógłbym być posądzony o napaść, a tego nie chcę.

– No dobrze! Ale jak mam cię atakować? Boks, bójka?

– Jak pan chce?! To pańska sprawa. Ja mam się bronić.

Tomek zaatakował go. To, co stało się, było tak szybkie i tak dziwne, że mało kto cośkolwiek zauważył. Zygmunt pochwycił rękę Tomka z pozycji atakującej, wywinął ją i całym ciałem docisnął go do tablicy. Swoją nogą zgiętą w kolanie, przytrzymywał jego nogę podwiniętą w kolanie.

– Czy jeszcze raz? – zapytał pokonanego.

– Nie dałeś mi nawet szans na zadanie ciosu. Odebrałeś mi tę satysfakcję. Oczywiście, że jeszcze raz! – Tomek wkurzył się.

– Proszę bardzo!

Ale drugi raz, był jeszcze gorszy od pierwszego. Zygmunt wywinął mu rękę i przygniótł go do ławki, wykręcając obie ręce w tył.

Było to nieco bolesne, ale na prośbę profesora i klasy powtórzyli to. Tomek tak bardzo chciał sięgnąć ucznia swym sierpowym, ale znów nie udało się. Zygmunt próbował komentować to, co robi. Prawie, że udało mu się, ale gestami wyprzedzał słowa.

Już więcej nie mocowali się. Tomek doszedł jednak do przekonania, że uczniowie są młodsi, sprytniejsi. Był tylko kontent, że nie kajał się przed nimi.

Kilka dni nosił siniaki po treningu. Na każdej z lekcji pytano się ich, skąd ich wychowawca ma te siniaki, zawsze była jedna odpowiedz, zaczyna z niewłaściwymi ludźmi.

 

 
 

 

 

 

 

Był październik, gdy profesor Świrska ogłosiła w klasie, że potrzeba jest, aby kilka osób wzięło udział w programie studniówki. Nikt nie zadeklarował od razu swej kandydatury i dlatego dała im czas, kilka dni. Gospodarz klasy miał podać jej listę osób, które chciałyby wziąć udział w programie. Ale bardzo długo czekała i nie doczekała się.

 

 

Każdy miał jakąś wymówkę. Od września kilka osób z klasy chodziło do Domu Kultury na lekcje gry na gitarze. Kilka osób trenowało sporty, ci też nie mogli. Reszta dojeżdżała ze zbył daleka, zimą brak połączenia kolejowego.

Profesorka po kilku namowach dała sobie na wstrzymanie.

Z zajęciami warsztatowymi klasa przeszła na teren Zakładu. Praca tam, zaczynała się od godziny siódmej i trwała do godziny trzynastej. Tak przez trzy dni w tygodniu.

 

 
 

 

 

 

 

Powoli zbliżały się święta, taki też zapanował klimat wśród kolegów w szkole. Ostatniego dnia gdy rozchodzili się już do domów,Zygmunt podszedł do Leszka. Złożył mu życzenia świąteczne i na koniec dodał:

 

 

– Może nie powinienem ci o tym mówić, ale, że zbliżają się święta, muszę. Chodzi o ten zeszyt. To nie ja ci go schowałem. Możesz sobie o mnie myśleć, co tylko chcesz, ale nie brałem w tym udziału. Schowali ci go chłopaki, dla tego tylko, że razem z matką, ciągle szperaliście, gdy spałem w moich rzeczach. W ten sposób chcieli cię ukarać. – Zygmunt klepnął go w ramię. – Nie czekam na przebaczenie, bo nie masz mi co przebaczać. Chciałem tylko, aby sytuacja była jasna. Święta, to święta. Nowy Rok, nowe grzeszki i te stare należy uregulować.

Już prawie odchodził, gdy Leszek zawołał za nim.

– Zaczekaj! – ujął go za rękę. – Cieszę się, że mi o tym powiedziałeś, ale jeżeli możesz, powiedz kto to zrobił?

Zygmunt popatrzył na Leszka.

– Czy wiesz, jak nazywają się tacy, co paplają. Nie mogę, Leszku nie mogę, to moi koledzy. Mieszkamy razem.

– Oni nie patrzyli na to, że mój tata ciebie posądzał, a ty patrzysz, że to twoi koledzy? To nie fer!

– No dobrze! Kazik... cześć! Muszę lecieć, mam za chwilę pociąg.

Zygmunt pospieszył do domu, na stancję, Leszek pozostał jeszcze przez chwilę w szkole. Nie chciał wracać teraz do domu.

 

 
 

 

 

 

 

W pociągu spotkali się, tak jak się umówili. Na stacji Koszewnica, Kazik wyglądał w oknie pociągu. Z doświadczenia byli przekonani, że zawsze podróż mija szybciej, gdy jedzie się we dwójkę, a zawsze jest bardziej nudna podczas jazdy samemu.

 

 

Całą drogę wspominali swe przeżycia podczas świąt. Było o czym rozmawiać.

W Ursusie od stacji szli szybko, było dość mroźno. Zygmunt pierwszy wpadł do mieszkania. Kazik jeszcze otrzepywał swe buty.

– Dobry wieczór! – zawołał dość głośno.

– Dobry wieczór. – odpowiedział mu gospodarz, pan Michał. – Może i dobry? Zależy, jak dla kogo?! A gdzie, ten twój przyjaciel? – rzucił mu pytanie.

– Mój przyjaciel?? A o którego chodzi? – zdziwił się strasznie Zygmunt.

– No, twój przyjaciel! – stwierdził krótko pan Michał.

– Ja mam wielu przyjaciół. Czy chodzi...

– Tak! Przyjechałeś z nim!? Chodzi o Kazika. Zbierasz za niego rugi, więc musi być twoim przyjacielem. – wyjaśnił mu krótko gospodarz.

Zygmunt uśmiechnął się na samą myśl o Kaziku jako przyjacielu. Już wchodził dalej do środka, gdy dodał gospodarzowi.

– Jeszcze trzepie się. Bardzo dużo śniegu na drogach. Lepi się.

– Z tobą później będę chciał porozmawiać... – a do wchodzącego właśnie Kazika zagadał. – Jak sobie wyobrażasz... czy to zgodne z twoim sumieniem, aby koledzy otrzymywali za ciebie rugi? Jak ty to sobie wyobrażasz?

– Co pan znów do mnie?... co pan znów chce? O co chodzi? Nic nie wiem!

Kazik czerwony od mrozu zaczął blednąć z zaskoczenia. Nie chciał słuchać wymówek, skierował się do swego pokoju, ale gospodarz nie dał za wygraną.

– Jak twoim zdaniem teraz mamy wybrnąć z tego? Na Zygmunta nagadaliśmy i to nie słusznie, a to ty schowałeś Leszkowi zeszyty. Rzuciłeś niesłusznie podejrzenia na kolegów. Jaki miałeś w tym cel? Jak teraz mamy go przeprosić? A może, ty to zrobisz? Może ty to mu teraz wytłumaczysz?

– Nawet nie pozwoli pan rozebrać się! Pan ciągle ma coś do mnie! – Kazik najwidoczniej nie miał ochoty na dyskusję. – Pan pozwoli, że najpierw rozbiorę się, przecież nie ucieknę.

– Proszę, proszę rozbierz się, masz rację, nie uciekniesz nam. – uspokoił się gospodarz.

– Ty powiedziałeś to rodzicom? – Zygmunt niedowierzająco spojrzał na Leszka.

Leszek popatrzył chwilę na Zygmunta i wyszedł, mijając się w drzwiach z Kaziem. Mało brakowało, a zakleszczyliby się w drzwiach. Kazik nie chciał ustąpić, posądzał o najgorsze Leszka, ten znów poczuł się w swoim domu, władcą i panem.

– Kto powiedział staremu? – zapytał Zygmunta. – Skąd oni wiedzą?

– Zapomniałem ci powiedzieć... ja powiedziałem Leszkowi przed świętami... – usprawiedliwiał się Zygmunt.

– Zygmunt! No wiesz ty co! Takie rzeczy opowiadasz im?? Miałeś nic nie mówić! Nie można takich rzeczy im mówić! Czy wiesz, co narobiłeś??

– Kazik, przepraszam... później ci to wszystko wyjaśnię.

– Dobrze! – Kazik stuknął go w ramię. – Nie ma sprawy...

Do pokoju powoli otwierały się drzwi. W drzwiach stanął gospodarz.

– No i co Kazik, zastanowiłeś się nad swoim czynem?

– A co tu się zastanawiać?! – odszczeknął Kazik.

– No jak to, co?! To, co zrobiłeś?

– To był tylko żart. Dowcip. To wszystko.

– To byłby żart lub dowcip, gdyby to trwało jeden, dwa dni... jedna, dwie godziny, to jest żart... to trwało kilka miesięcy. Posądzaliśmy na twoich oczach Zygmunta i to niesłusznie! – stary już denerwował się. – I to już nie jest żart, to już jest chamstwo.

– Co pan może powiedzieć na temat żartów, jak pan się na żartach nie zna? Kiedy ostatni raz pan żartował? Pan i żarty...

– Twoja bezczelność, przekracza wszelkie granice... – stary był już wkurzony.

– Michał!! Wyjdź od nich! Załatwimy to inaczej, przecież on, nie musi wcale u nas mieszkać. – od siebie z pokoju zawołała na męża gospodyni.

– Masz rację Lenka! Jest nowy miesiąc... wcale nie musisz nam płacić. Poszukaj sobie nowego mieszkania. – zakończył rozmowę gospodarz.

– Nie powinien pan tego robić. To nie jest jego wina. To moja wina. – Zygmunt próbował stanąć w obronie kolegi.

– Coś podobnego! Powiedz jeszcze, że okłamałeś Leszka. – warknął na chłopaka gospodarz.

– Nie okłamałem, ale gdybym nie powiedział jemu, nie byłoby tego wszystkiego. Nie sądziłem, że ten maminsynek przechlapie zaraz do rodziców. To jest tylko i wyłącznie Leszka wina, Leszka i jego mamy. – prawie jednym tchem wydalił z siebie.

– Co takiego?! O czym ty mówisz?! – gospodarz stanął jak wryty.

– Ja zawsze odrabiam lekcje zaraz po przyjściu ze szkoły. W nocy lub wcześnie rano, gdy wszyscy jeszcze śpią, Leszek ze swoją mamusią grzebią w mojej teczce i Leszek ciągle ściąga z moich zeszytów. – Zygmunt jednym tchem, zdawałoby się, wyrzuca to z siebie.

– On z twoich?? Przecież to ty od niego ściągasz. – widać było, że ojciec nic, albo prawie nic, nie wie o sytuacji.

– O! Przepraszam! Widzę, że pan wcale to, a wcale, nie wie nic... ja odrabiam lekcje, zawsze po przyjściu ze szkoły, czy widział pan kiedykolwiek, Leszka siedzącego nad lekcjami w dzień, nie drogi panie. Leszek odrabia lekcje zawsze, ale to zawsze rano. Tu trzeba zaznaczyć, trudne lekcje. W jaki sposób? Mamuśka patrzy czy ja śpię, a on grzebie w zeszytach. Skąd wiem? Stawiam zawsze teczkę tak, aby coś łomotnęło, gdy ktoś rusza moją rzecz. Czy już teraz pan rozumie?!

Gospodarz nie mógł otrząsnąć się z tego wszystkiego.

– Czasem zdarzało się tak, że się przebudzałem i to zdarzało się bardzo często, wtedy padało to jedno pytanko, Zygmunt, czy mogę porównać, czy dobrze mi wyszło? No porównaj! Dlaczegóżby nie?

Gospodyni z wściekłości nie mogła wysiedzieć już w kuchni i wparowała do pokoju. Chciała coś powiedzieć, ale chłopaki rzucili się na nią z gębą.

– Pani nie jest ani trochę lepsza od Leszka. – burknął na nią Zygmunt. – To pani doprowadza do tego wszystkiego. To, że Leszkowi ktoś schował zeszyt, to tylko pani zasługa.

– Tak!? Moja!? Bo to ja kazałam mu!? – warknęła Lenka.

Zygmunt nie dał za wygraną i skoczył na nią z gębą.

– Jak pani wytłumaczy to, że zawsze, gdy są trudne lekcje, budzi pani Leszka godzinę wcześniej i szperacie w moich rzeczach? Gdy obudzę się, wtedy nie wypada wam nic innego jak tylko, Zygmunt, czy Leszek może od ciebie ściągnąć zadania, bo jest już późno... nie zdąży sam, i tak dalej i tak dalej. Czyja to jest wina?! Pani go tego uczy! Pani w nim to zaszczepiła! Pani mu przy tym pomaga! Pani jest winną tego, co się stało z jego zeszytem!

– Tak jest! – pani Lenka nie umiała zaprzeczyć temu wszystkiemu. – Winną jest gospodyni domu.

Michał dotknął ramienia żony.

– Bardzo cię proszę, zostaw nas samych.

– Mam takie pytanie do pana, aby otworzyć panu oczy na swoją rodzinę. Jak dawno pan pozwolił swojemu synowi palić papierosy w domu? – spokojnie zapytał Zygmunt.

– A to już jest moja sprawa!

– Nie o to chodzi. Gdy przyszedłem tutaj po raz pierwszy, pamiętam, jak bardzo krzyczał pan i pańska żona na nas, palących. Czy zgadnie pan, kiedy pańska żona pozwoliła palić Leszkowi w domu? Nie! Nie zgadnie pan! Nawet panu nie śniło się to, w najpiękniejszych snach. Jeżeli pan chce mogę otworzyć panu oczy na pańską rodzinę. Kiedyś to zrobię, ale to będzie bolesne. Co do nauki pańskiego syna... z resztą dajmy temu spokój.

– Tak będzie chyba najlepiej. – chciał zakończyć Michał.

– Winę ponosi pańska rodzina, pan chce winić za to nas, Kazika?? – Zygmunt stanął w obronie kolegi. – Jeżeli pan zdecyduje się wyrzucić Kazika stąd, ja też odejdę. W drugiej klasie, nie mieszkałem u pana i jakoś przeżyłem, to i teraz też jakoś dotrwamy do końca roku.

Kazik chciał coś powiedzieć, ale Zygmunt uprzedził go.

– Na Żoliborzu mam ciotkę, pojedziemy tam i tam zamieszkamy do końca roku szkolnego. Ciotce też przyda się 400 złotych miesięcznie.

Gospodarza tąpnęło to. Poczerwieniał jak burak.

– Wam zdaje się, że jak już płacicie, to wam wszystko wolno!!

– Ja płacę i wymagam. – skwitował krótko Kazik.

– Kazik nie pogarszaj sytuacji. – uspakajał go Zygmunt.

– Ja płacę i wymagam. Nie za to płacę, aby mi ciągle robiono głupie wymówki. – Kazik nie wytrzymał już.

Ciągłe szczebiotanie Zygmunta, nie dało mu pola do popisu.

– Wam się wydaje, że jak już zapłacicie, te marne dwieście złotych, to już możecie robić z tym domem, co wam się podoba?! – burknął na nich gospodarz.

– Marne?! – zdziwili się prawie jednocześnie chłopaki.

– To po co pan bierze, te marne dwieście złotych. A ileż tak pan zarabia, że dla pana, to jest taki marny pieniądz? Te pieniądze ratują wam życie.

– Niech pan zadecyduje, czy mamy się rozpakowywać... – niecierpliwił się Zygmunt. –...czy nie? Na Żoliborz nie jest tak daleko, to tylko godzinka jazdy, ale jest już dziewiąta wieczorem.

– Na razie rozpakujcie się. Powiem wam za jakiś czas. – Michał zamknął za sobą drzwi.

Zygmunt klepnął Kazika w ramię, ten poprawił jemu. Gruchnęliby śmiechem, ale nie pasowało, bo w pokoju obok zgaszono telewizor i wszyscy wynieśli się do kuchni. No i rozgorzała rozmowa.

– Bardzo dobrze. – stwierdził stanowczo Zygmunt. – Okłamywali go zbyt długo, aby uszło to im bezkarnie.

– Powinien łomot spuścić, najpierw synalkowi, a później starej. – potwierdził Kazik. – Ale nie dowierzałem, że tak ich załatwisz. Dobrze zrobiłeś, że otworzyłeś mu na niektóre rzeczy oczy. On nie zasłużył na takie traktowanie ze strony rodzinki. A niestety, tak go traktują.

– Mówisz o Leszku?

– O Michale! O starym! – poprawił go Kazik.

– No to co!? Musimy się rozpakować. Ale jak im teraz przeszkodzić? Niech sobie wszystko wyjaśnią.

– Nie mogę zrozumieć, dlaczego ty jemu to powiedziałeś?

– Jakoś tak wyszło. – Zygmunt nawet nie próbował usprawiedliwiać się. – Przed świętami, nie chciałem, aby grzeszki z roku poprzedniego, przeszły na następny rok. Chciałem mu wyjaśnić, że osądzał mnie źle. Myślałem, że weźmie go skrucha, że odmieni się. Odmieni swój charakter. Nie wiem dlaczego!? Może po prostu chciałem się oczyścić? Czy sądzisz, że źle zrobiłem?

– Może to i lepiej, że wreszcie wyszło na jaw. Może tak lepiej. – Kazik pogodził się z sytuacją.

– To co? Nie gniewasz się? – Zygmunt wyciągnął ku niemu rękę.

– Nie! Nie gniewam się! – Kazik przybił piątkę.

– Cieszy mnie to. – Zygmunt sprzedał mu uśmiech.

Musieli skończyć pogawędkę, bo ktoś otworzył drzwi od kuchni i zadudniła podłoga w sąsiednim pokoju.

– Zygmunt idź na chwilę do rodziców. Chcą z tobą porozmawiać. – zakomunikował Leszek.

– Nie widzę potrzeby. – burknął chłopak.

– Idź, jak cię proszą. – powtórzył Leszek.

– Idź! – Kazik popchnął go w kierunku drzwi. – Jak cię proszą, to idź.

Wypchnęli go i poszedł.

– Słucham. Co państwo chcieliście ode mnie? – nie wiedział jak zacząć.

– Co masz nam do powiedzenia? – zaczął Michał.

– Ja nic. Już i tak za dużo zostało powiedziane. Uważam, że to wystarczy.

– Dla ciebie, może to już za dużo, ale dla nas, dla mnie, to wciąż za mało. – poprawił się Michał. – Co chciałbyś nam powiedzieć?

– Nic! Nic nie mam panu do powiedzenia. Bynajmniej dzisiaj.

– A mnie, co masz do powiedzenia? – zaczęła gospodyni.

– A co pani chciałaby wiedzieć? Albo może tak, czego pani jeszcze nie wie? Słucham!

– To ja chcę posłuchać ciebie. Co masz mi do powiedzenia?

– Z panią nie mam ochoty rozmawiać.

– Dlaczego nie chcesz rozmawiać z moją żoną? Cóż takiego ci zrobiła?

– Nic! Ale nie chcę z panią rozmawiać. W tej chwili! Chodzi o tą chwilę. Wszystko, co mogę powiedzieć, pani zna i dobrze o tym wie?

– Ale ja nie wiem. Chciałbym, abyś powiedział mi.

– Ale, co mam panu powiedzieć? Co chciałby pan wiedzieć? Chyba pan zna swoją rodzinę? Jak pan wytłumaczy mi, albo sobie, że matka, która budzi swego syna godzinę wcześniej, aby zdążył odrobić lekcje, zanim ten ktoś się obudzi, nie wie o tym, że to kiedyś zemści się na nim i na niej? Nie wie? Nie pomyśleli nigdy, że kiedyś, ktoś wkurzy się i zrobi mu psikusa? Nie! Oczywiście, bo dla nich, to była zabawa. Ale dla kogoś innego, kto schował mu zeszyt, to już przestępstwo, bo pan Lesiu jest nietykalny. Oni, pański syn i pańska żona, mogą grzebać w cudzych rzeczach, ale broń Boże coś zrobić im. Im też zrobiono psikusa. Przecież zeszyt..

– Zeszyty! Tu chodzi o zeszyty. – poprawił go Michał.

– Nie panie Michale! Tu chodziło o jeden zeszyt. Właśnie Leszek zdążył ściągnąć matematykę i poszedł do kuchni i Kazik, za zgodą reszty, schował mu zeszyt, zeszyt od matematyki, ze ściągniętą lekcją. Konkretnie, zadaniami. To miała być nauczka dla niego, że kradzione nie tuczy. Ja rozumiem, że pan wielu rzeczy nie zna. Wiele rzeczy lub sytuacji jest dla pana, wypaczone w opowieściach domowników. Ale to już tylko ich sprawa. Na pewno naświetlają panu wszystko tak, aby wyglądało to pięknie. Chociaż wcale to tak nie wygląda.

– Mianowicie? – zdziwił się Michał.

– Kiedyś pan dźgnął mi w oczy, że Leszek jest lepszym uczniem ode mnie. Nie miałem nic przeciwko temu, bo i po co? Dla rodzica dziecko zawsze jest, czym kimś lepszym od innych. Zadam panu takie pytanie, czy rozmawiał pan kiedykolwiek o Leszku z profesorami, z naszymi kolegami, z kimś, kto może powiedzieć panu prawdę? Chyba nie! Czy zadał pan sobie, chociaż odrobinę trudu, aby zastanowić się nad tym, dlaczego Leszek, co jakiś czas przepisuje zeszyty? Chyba nie! Czy chce pan wiedzieć? Chyba też nie? Bo to będzie bolesne.

Michał przez chwilę ważył słowa chłopaka.

– Jednak chciałbym. – powiedział to z kamienną twarzą.

– Dobra! Skończcie to! Staje się to nudne! – przerwała im Lenka.

– Nie! To staje się ciekawe! Mów. – ponaglił Zygmunta.

– Zawsze, gdy otrzyma ocenę mizerną, trójkę, albo i lufę, przepisuje zeszyt. Nie dlatego, aby mieć go ładnie prowadzonym, ale tylko dlatego, że gdy tatuś zobaczy, to nie znajdzie oceny. Chyba to już pan zauważył, że w jego zeszycie brak ocen. Zadaje sobie tyle trudu, że nawet przekłada kartki z jednego do drugiego. Dlatego, tak mało ocen złych. Wszystko dla tatusia. W oczach tatusia chce być nieskazitelnym. Mamusia wie o wszystkim, więc dla niej nie musi się starać, ale tatuś nie wie prawdy i dla niego robi wszystko. Dla tatusia. Ja prowadzę zeszyty dla siebie, dlatego jest w nich wszystko. Ocena dobra i zła, piszę i ładnie i brzydko. Wszystko. W moich zeszytach jest moja historia. W zeszytach Leszka oczarowanie dla tatusia. Myślę, że dalsza rozmowa nie ma sensu. To pan, panie Michale jest ojcem, nie ja.

– Ulżyło ci?! – zawołała za Zygmuntem gospodyni.

– Mnie zawsze było lekko. Ja przed swoimi rodzicami nie mam tajemnic. Wiedzą, że palę, po kryjomu, ale palę. Wiedzą, że uczę się słabo, nie oczekują ode mnie cudów. Wiedzą, że ich okłamuję i też nie oczekują ode mnie cudów. Mnie jest naprawdę lekko, lżej niż pani. Pani chce być dobrą matką. Czy to pani wychodzi? Ja chcę tylko skończyć szkołę i chyba idę w dobrym kierunku. Zawsze do przodu. Nie ściągam od nikogo, nie chowam zeszytów nikomu, jak to pani zdaniem miało mieć miejsce, a że czasem potrafię milczeć. To chyba raczej dobra cecha, a nie zła? Widzi pan, gdy czasem trzeba było iść do magla, pani syn był zmęczony, a ja szedłem, pomimo, że nic mojego nie było maglowane. Czy to jest zła cecha? Chyba nie? Tak zostałem wychowany, zawsze pomagać. Staram się.

Sprzedał gospodyni uśmieszek i wszedł do pokoju. Chłopaki już rozmawiali ze sobą.

– No i widzisz Leszek?! Między wami już jest wszystko w porządku, a narobiłeś zamieszania. A wszystko to dlaczego? Dlatego, że nie umiałeś zatrzymać tego, co ci powiedziałem tylko dla siebie. Musiałeś podzielić się tym ze swoją rodziną. Przedtem, byłem posądzony o schowanie zeszytu i to było niesłuszne. Teraz, powiedziałem o wiele za dużo i to też będzie moja wina.

– Trzeba było panować nad swoimi emocjami. – cynicznie odpowiedział mu Leszek. – Powinieneś wiedzieć, co mówisz.

– Z tobą nie da się żyć w zgodzie. – tak samo cynicznie odpowiedział mu Zygmunt. – Ale to już szczegół.

Na podwórku trzasnęła furtka. To Tadzik wracał z ferii.

– Ty na pewno też w tym maczałeś palce? – zakpił sobie z niego Michał.

– A o co chodzi, bo nie wiem? – Tadzik był naprawdę zdziwiony.

O to samo zapytał chłopaków, gdy już wszedł do pokoju.

– Przed wyjazdem na święta, powiedziałem Leszkowi prawdę, o tym jego zeszycie. Ten zaraz pochwalił się rodzicom, ci zrobili z tego aferę, ja z kolei powiedziałem o jedno zdanie za dużo. Dlatego taka grobowa atmosfera. – wyjaśnił mu Zygmunt.

– I w czym problem? – zdziwił się Tadzik.

– Byliśmy ciekawi twojej reakcji. – zagadał Kazik.

– Ja to ich olewam. – ironicznie odpowiedział Tadzio.

– To dobrze! Trochę baliśmy się.

 

 
 

 

 

 

 
 
   
 
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja