10. Wszystko zdarzyło się potem
Umówił się z Danusią na spotkanie. Nie miał już czasu, aby okłamywać dalej dziewczyny. Musiał powoli, oznajmiać im, że wyjeżdża i nie chce, aby czekały na niego. Była jego pierwszą miłością, ale jakże drogą dla niego, bo niedostępną.
Wyszli na spacer, bo tak chciał.
– Rozmawiałem z twoim tatą i z twoją mamą... – zaczął jakoś tak głupio. –...chciałem na nich zwalić to wszystko, może raczej myślałem, że lepiej będzie, gdy oni ci o tym powiedzą. Wiem, że to wygląda jakoś głupio, ale...
– Co, ale? – przerwała mu. – Dokończ. Albo nie, nie kończ... zgadzam się. – przytuliła się do niego. – A co powiedzieli ci rodzice?
– Że powinienem być mężczyzną i sam ci to powiedzieć.
– Mężczyzną? – roześmiała się. – Zgadzam się. – przytuliła się jeszcze mocniej.
– Na co się zgadzasz? – zdziwił się.
– A... to może... co chciałeś mi powiedzieć? – zmieszała się. – Może jednak dokończ.
– To trudne, dlatego chciałem zwalić to na rodziców.
– Co takiego?
– Dzisiaj widzimy się ostatni raz.
Nastała chwila milczenia, której nikt nie śmiał zakłócić. Po chwili dziewczyna zaczęła się odsuwać od ciała chłopaka.
– Czy ja dobrze usłyszałam? Powtórz, czy możesz powtórzyć? – poprosiła.
– Tak, mogę. Dzisiaj widzimy się po raz ostatni, ostatni, jako...
– Jako kto?
– Jako my, ty i ja.
– Ty żartujesz?
– Nie. Prosiłem ojca, aby ci wytłumaczył, gdy będę daleko od was, ale nie chciał. Powiedział, że skoro czuje się mężczyzną, muszę ponosić odpowiedzialność, jako mężczyzna.
– Inna dziewczyna?
– Nie.
– Nie wierzę, zawsze byłeś kłamcą. Ty zakłamany sukinsynu.
– Źle osądzasz mnie, ale to już twoja sprawa. – próbował ją objąć, ale wyrywała się.
– Zostaw mnie! Brzydzę się ciebie.
– Danusia, ja wyjeżdżam za granicę.
Stanęła, jak wryta w ziemię.
– No, ale przecież wrócisz?
– Bez możliwości powrotu.
– Co, deportują cię? Ciebie? – zdziwiła się.
Zygmunt wolał milczeć.
– Co takiego zrobiłeś?
Szukał odpowiednich słów, jakimi mógłby wyrazić to, czego od niego oczekiwała.
– Musiałeś coś zrobić, kiedy cię deportują? – nalegała.
– Nic nie zrobiłem. Mnie nie deportują. Wyjeżdżam na kontrakt.
– Z kontraktów wraca się. Wcześniej, czy później, ale wraca się.
– Nie wiem, jak ci to wytłumaczyć, ale ja już nie wrócę.
– Chcesz zostać za granicą? Więc zabierz mnie ze sobą, chętnie z tobą pojadę? – nalegała.
– Tu nie o to chodzi? Ja nie wrócę żywy.
– Kiedyś każdy musi umrzeć? Zabierz mnie ze sobą. Chcę być tam, gdzie ty? – zaczęła płakać.
Wziął ją za ramiona.
– Danusia, czy ty nie chcesz zrozumieć, czy ja...
– Co, ty...? Nie mówisz mi prawdy?
– Szukam słów, jakimi mógłbym ci to wszystko wyjaśnić?
Patrzyła na niego.
– Obawiam się, że chyba nie musisz mi już nic tłumaczyć? – odtrąciła jego ręce. – Jak powiedział ci mój tata, jeżeli chcesz być mężczyzną, powiedz jej to sam? Ty nigdy nie będziesz mężczyzną. Brzydzę się ciebie. – zaczęła szlochać i chciała odejść.
Zagrodził jej drogę.
– Zaczekaj, proszę cię. Skoro tak myślisz o mnie, wytłumaczę ci. – wziął ją za rękę. – Chodź dalej od domu. Nie chciałbym, aby ktoś podsłuchał naszą rozmowę.
– Posądzasz jeszcze moich rodziców o podsłuchiwanie? Jaki z ciebie cham?!
– Proszę?! – pociągnął ją bliżej skrzyżowania.
– Może to i lepiej, że kłócimy się? Będzie nam łatwiej rozstać się?
– Ja wcale nie chcę rozstawać się. Chętnie pojadę z tobą. Zabierz mnie. – cichuteńko łkała.
– To niemożliwe.
– Dlaczego?
– Oj, dlaczego, dlaczego? Niemożliwe. – objął ją i przyciskał do siebie, jak gdyby chciał ją wcisnąć w siebie.
Stali tak jakąś chwilę.
– Dlaczego milczysz, miałeś mi coś powiedzieć?
Spoglądał na nią.
– Jeszcze chwilę. – przytulił ją.
Oczy utkwił w górze, w bezchmurnym niebie, rozjaśnionym tylko blaskiem księżyca.
– Czy pamiętasz studniówkę? Swoją studniówkę? – zaczął.
– Tak, pamiętam. Jakże bym mogła zapomnieć, takich rzeczy nie zapomina się. Ale chyba nie o studniówce chcesz ze mną rozmawiać? – zauważyła.
– Powiedziałem ci wtedy, że gdy będę miał dziewiętnaście lat zginę. Za kilka miesięcy kończę dziewiętnaście lat.
– Ale ty jesteś głupi? – skarciła go. – To bezsens.
– Nie. Posłuchaj mnie. Jesteś mądrą dziewczyną. Za taką zawsze cię miałem. To nie jest bezsens, to ma sens, to jest prawda. Musiałbym ci długo tłumaczyć, dlaczego ma sens, skąd wiem, że ma sens? Postaram się zrobić to krótko.
– Przestań, przecież wtedy żartowałeś?
– Nie, Danusia, wtedy mówiłem prawdę.
Dziewczyna zaczęła strasznie płakać.
– To nie możliwe? Tak mi przykro? Zygmunt, przebacz mi.
– Przestań, gdy będziesz płakać nic nie zrozumiesz? Gdy będziesz płakać, nic ci nie wytłumaczę? Gdy twoi rodzice usłyszą, że płaczesz...
– Nie przejmuj się moimi rodzicami. – jeszcze szlochała.
–...pomyślą, że robię ci krzywdę? – dokończył.
– Czy ty jesteś chory?
– Nie.
– Zygmunt, czy to jest rak?
– Nie. Danusia, ja jestem zdrów. Inaczej nie mógłbym wyjechać? Wróćmy jeszcze do studniówki. Czy pamiętasz, jak grałem?
– I co z tego?
– Czy pamiętasz, jak śpiewałem?
– I co z tego?
– Ja nie potrafię grać. Nie umiem. – wyjaśniał jej.
– I co z tego?
– Nie umiem nawet śpiewać, a piosenki, które wtedy śpiewałem...
– Nam się podobało. – przerwała mu. – Wszystkim się podobało, dlatego chłopaki chcieli, abyś jeszcze raz przyjechał do nas?
– Danusia, pozwól mi dokończyć.
– Mów.
– Piosenki, które wtedy śpiewałem, nie są jeszcze napisane, nie są jeszcze ułożone, to są piosenki z odległych lat.
– Co takiego? – nie potrafiła zamknąć ust.
– To dlatego mówiłeś o piosenkach Krawczyka i innych... wszyscy śmieli się, uważaliśmy to za żart?
– W takich chwilach jak tamta, nie jestem sobą. Wtedy też nie byłem sobą.
– Chwileczkę, chcesz powiedzieć mi, że nie umiałeś grać, a grałeś?
– Ja nie umiem grać. – usprawiedliwił się.
– Czy wiesz, co ty mówisz? Czy wiesz?... znaczyłoby to, że masz dar.
– Do dupy z takim darem.
– Jak ty mówisz? – skarciła go.
– Powinieneś być szczęśliwym, że coś takiego posiadasz?
– Tak? – oburzył się. – Czy ty byłabyś szczęśliwa, gdybyś traciła pamięć?
Danusia dziwnie patrzyła na niego.
– Jeżeli to prawda, co mówisz, że nie umiesz grać, a wtedy grałeś, to powtarzam, powinieneś być szczęśliwym, że coś takiego posiadasz.
– Dla mnie, to jest przekleństwem.
– Przestań, co ty pleciesz?
– Zadam ci pytanie, ale odpowiedz mi, jak najbardziej logicznie i jasno. Czy ja byłem u ciebie na studniówce?
– Tak.
– Czy jesteś tego pewna?
– Tak.
– Ponad wszelką wątpliwość?
– Tak.
– To dlaczego ja tego nie pamiętam? Dlaczego nie pamiętam tego normalnie? Być może, to nie byłem tam ja?
– Przestań, chcesz mnie wystraszyć? – dziwnie spoglądała na niego.
– Ale, gdy wezmę cię za rękę... – ujął jej dłoń w swoje dłonie. – ...o dziwo, mogę powiedzieć, że tak, byłem tam i wiem, co się tam działo? – i znów puścił jej dłoń. – Ale gdy znów puszczę twoją rękę, zadaję sobie pytanie, ale czy naprawdę byłem tam, czy tylko chciałem, aby tam być? A może to, co przed chwilą pamiętałem, to tylko wytwór, mojej bujnej wyobraźni?
– Ale ty byłeś u mnie na studniówce? – przytaknęła.
– Danusia, ja ponoć byłem na swojej studniówce, ja ponoć na niej dałem piękny program, ale ja nic z niej nie pamiętam. Ale gdy spotkam się z kolegami i przywitam się z nimi, od razu wraca mi pamięć i wtedy, też zadaję sobie pytanie, czy naprawdę tam byłem? Aby nie ośmieszać się, wolę o to ich nie pytać. Czekam, aż ktoś powie, wiesz, dobrze było wtedy, albo, wiesz, podobało się nam to i to. Czy teraz rozumiesz, że to jest przekleństwem? Dlatego tak bardzo lubię podawać ludziom rękę, bo wtedy przypominam sobie to, co zapomniałem, o rzeczach związanych z nimi?
– Więc, powinieneś być szczęśliwy?
– Stroisz sobie żarty?
– Czy możesz powiedzieć, co będzie jutro, pojutrze? – zaciekawiło ją.
– Do czego ci to potrzebne?
– Gdybyś tylko chciał, mógłbyś osiągnąć wszystko, co tylko zechcesz?
Dziwnie spoglądał na nią.
– Nie wierzę, że ty jesteś taka zepsuta? Prawie pół życia uciekło mi z pamięci, dlatego, że ktoś, czegoś ode mnie oczekiwał? Nikt już nie skusi mnie. – ostrzegł ją.
– Ja nie chcę cię wcale do niczego kusić. Przepraszam, jeżeli tak to zrozumiałeś?
Objął ją.
– To ja przepraszam.
– Powiedz, od jak dawna to ”coś” masz?
– Nie chciej wiedzieć, proszę cię o to, nie chciej wiedzieć. Zachowaj mnie w pamięci, takiego, jakim byłem do dnia dzisiejszego. Bardzo cię o to proszę.
– Czy to jakaś tajemnica?
– Nie.
– Więc?
– Nie wiem, od jak dawna to mam, ale wiem, od jak dawna to rozumiem?
– Więc?
– Od kiedy stałem się mordercą.
– Co takiego? – Danka aż oniemiała. – Czy ja dobrze słyszę?
Ale Zygmunt wolał nic nie mówić.
– Czy to głupi żart? – zapytała.
– Nie. To nie jest żart. Chciałaś wiedzieć, odpowiadam, więc tylko na twoje pytania. W Ursusie, w pierwszej klasie, zabiłem profesora.
– Zabiłeś?? O Boże. – dziewczyna złapała się za twarz.
– Do czego wzywasz Boga, przecież mówię ci prawdę?
– Zabiłeś go?
– Może powinienem powiedzieć inaczej? Zginą profesor. Najpierw nie kojarzyłem tego, ale gdy milicja w klasie zadała pytanie, skojarzyłem sobie, że ja z nim rozmawiałem.
– Nie wierzę, nie wierzę. – mamrotała dziewczyna.
– To nie wszystko. W zeszłym roku, w czerwcu, zginą mój kolega z klasy.
– Przestań już.
– Ja byłem w hotelu, on zginął w Józefowie, popełnił samobójstwo.
– Więc? Jaki to ma związek z tobą?
– Bo ja tak chciałem. Bo wtedy nie byłem sobą, bo oni tak chcą.
– Kto?
– Ci, co są obok mnie.
– Czy wtedy ktoś jest obok ciebie? Czy teraz też?
– Tak.
– Czy to, dlatego, co chwila oglądasz się?
– Myślałem, że moje oglądanie się, będzie płynnym ruchem lub gestem, czy tak rzuca się w oczy?
– Boisz się czegoś? Tu nic nie ma? Nic, ani nikogo?
Zygmunt uśmiechnął się.
– Na ten temat, moglibyśmy przedyskutować całą noc. Ale nie będę cię wyprowadzał z błędu. – wyciągnął rękę, chciał objąć dziewczynę.
– Przyznam ci się. Trochę się boję. – powstrzymała swymi rękoma jego dłonie.
– Ty nie musisz się bać mnie. Jeszcze nic nie stało się tym osobom, które kocham. Chroni ich moja miłość.
– To ty dzielisz osoby na te, które kochasz i które nie kochasz?
– A ty nie? Każdy tak robi? Chociaż z zasady kocham wszystkich, tak nakazuje mi moja religia.
– Dlaczego więc zginęli ci ludzie?
– Profesor zginął, bo zerwał mi z szyi medalion od komunii. To prawda, że biłem się z nim, ale zmarł na stole operacyjnym, świadom tego, że umiera i świadom tego, co zrobił? Kolega z klasy... popełnił samobójstwo w domu przed lustrem...
Zygmunt zamilkł.
– Przed lustrem? Dlaczego? – zdziwiła się.
– Lepiej będzie, żebyś nie wiedziała. W styczniu, tego roku, jego przyjaciel, nasz kolega z klasy popełnił samobójstwo. Widziałem go kilka godzin przed śmiercią. Przy pierwszym, to był żart, tak przy drugim, byłem wściekły. Ale to nie usprawiedliwia mnie. To tylko obciąża moje sumienie.
– To w końcu ile tego było? O Boże, jak mało ja o tobie wiem?
– Tak, to prawda. Ty bardzo mało o mnie wiesz. To jeszcze nie wszystko, co powinnaś wiedzieć?
– Co jeszcze masz za rękawem?
– Kocham cię, dlatego nie chciałbym cię okłamywać. Prosiłem, zachowaj mnie w pamięci, takiego, jakim byłem, zanim cokolwiek ci powiedziałem.
– No dobrze, mów, zniosę to.
– Gdy dowiedziałem się, że zginę jako dziewiętnastolatek, chciałem, albo raczej, zapragnąłem, aby jakiś ślad pozostał po mnie na tej ziemi...
– Pozostanie, w moim sercu. – uprzedziła go.
– Ale mnie chodzi o ślad, który biega, mówi, je, żyje. – uśmiechał się.
– Dzidziusia? – zdziwiła się Danka.
– Chciałem znaleźć dziewczynę, która urodzi mi potomka i zdawało mi się, że znalazłem, ale chyba niepotrzebnie pochwaliłem się. Znalazł się właśnie kolega, który odebrał mi ją, i to potajemnie.
– Nie pomyślałeś wtedy o mnie? Nie pomyślałeś, że może ja, chciałabym urodzić ci potomka?
– Danusia, kocham cię, ale kocham cię tak bardzo, że nie pogodziłbym się z myślą, że możesz zostać młodą matką z dzieckiem, że możesz zostać młodą, piękną wdową? Ja chcę, nawet pragnę, abyś była szczęśliwa. To, co mógłbym ci zaoferować, nie byłoby fer.
– A z tymi innymi, byłoby fer?
– Nie myślałem, że inne będą zadawać takie same pytania? Myślałem trochę inaczej. Gdy spotkałem Andrzeja u Zosi, wpadłem w szał. To, co stało się z Andrzejem...
Zygmunt odwrócił głowę.
– Andrzej, Zosia, kto to taki?
– Zosia, to koleżanka ze szkoły. Miała urodzić mi syna. Andrzej, kolega z klasy. – wyjaśniał jej. – Znudzili mu się chłopcy, wziął się za dziewczyny.
– Chyba raczej na odwrót?
– Ja wiem, co mówię.
– Myślałam, że się pomyliłeś? Co się z nim stało?
– Dokładnie to, czego mu życzyłem.
Nastała chwila milczenia. Co chwila spoglądali na siebie. Żadne z nich nie chciało rozpocząć rozmowy.
– Może jednak pójdź już do domu? Jeszcze zmarzniesz? – przerwał milczenie.
– Trudno jest zmarznąć w czerwcu, ale może masz rację. Czasami w drewnianym kościele, cegła może spaść na głowę. – próbowała uśmiechnąć się.
Objął ją.
– Proszę cię, zachowaj mnie w pamięci, takiego, jakim byłem, zanim poznałaś prawdę?
– Wiesz, co myślę? Chciałeś po prostu ze mną zerwać, a nie miałeś innej wymówki? Ale każda wymówka jest dobra, nawet ta najgłupsza. Myślałam, że stać cię na coś więcej, na coś mądrzejszego. Ale to trzeba być mężczyzną?
Zygmunt powoli opuszczał ręce. Takiej odpowiedzi nie spodziewał się.
– A więc ty w ten sposób myślisz? – ale Danusia nie odpowiadała. – Więc twoim zdaniem, co?... Uważasz mnie na pewno za umysłowo walniętego, czy tak? Może to i lepiej, łatwiej będzie mi to znieść. Mimo wszystko pamiętaj, kochałem cię, bardzo cię kochałem.
– Daj spokój. Czy to samo mówiłeś Zosi?
– To już teraz nie ma znaczenia.
Danusia odwróciła się i wolno szła w kierunku domu. Za sobą słyszała rozmowę, ale nie chciała odwracać się. Wreszcie ciekawość wzięła górę. Odwróciła się. Zygmunt sam ze sobą kłócił się. Przykucnęła pomiędzy płotem a pszenicą i nasłuchiwała.
– Powinieneś być zadowolony z siebie. Przecież tego chciałeś... nie chcę cię słuchać. Nigdy więcej nie będziesz miał nade mną władzy... a właśnie, że pojadę tam. Zabiję ciebie, choćbym miał sam zginąć. Mam już dość twojego towarzystwa. Gdziekolwiek pojawiasz się, siejesz tylko śmierć i nienawiść... ja też chcę mieć jakichś przyjaciół... brzydzę się ciebie, nawet jeżeli jesteś mną, w co strasznie wątpię... w Ursusie mówiłeś co innego. Nie można zobaczyć samego siebie, bo coś złego może się stać. Co, teraz Pan Bóg zmienił zdanie i już możemy się nawzajem widzieć?... zawsze byłeś kłamcą. Zniknij mi z oczu, bo cię uduszę własnymi rękoma.
Danka lekko uniosła się, bo zaczął machać rękoma, podskakiwać, nawet fikał fikołki.
– Gdybyś był odważny zmaterializowałbyś się... dla mnie jesteś tylko cieniem... tchórzliwym cieniem. Miej odwagę stanąć przed nią. Jesteś tchórzem. Wstrętnym tchórzem.
Najpierw Danka myślała, że Zygmunt robi cyrk przed jej oczyma, ale gdy czasami leciał w tył, że aż przewracał się, pomyślała, że to chyba nie jest cyrk. Gdy za którymś razem prawie, że złamał drzewko w sadzie, podrzucony jakąś siłą, doszła do wniosku, że to chyba nie jest udawanie.
Stanęła przy płocie i przyglądała się, czy zobaczy coś, czego do tej pory nie widziała.
– Poddaję się, poddaje się. – zaskomlał Zygmunt leżąc na ziemi.
– Zygmunt! – zawołała do niego, ale najwidoczniej nie dosłyszał.
– Zginiesz, przyrzekam ci. – mamrotał leżąc na ziemi.
– Zygmunt, czy jesteś cały? – nawoływała.
Chłopak wstał otrzepał się kilka razy i szybko skierował się w stronę swego domu.
– Zygmunt, zaczekaj chwilę! – zawołała za nim Danusia.
Zatrzymał się pod drzewem, w cieniu gruszy. Zanim doszła do niego, otrzepywał upiaszczone ubranie.
– Zygmunt, co się stało? – była zdziwiona i zaskoczona.
– Dlaczego nie jesteś jeszcze w domu? – był także zdziwiony.
– Zadałam ci pytanie?
– Ja też zadałem ci pytanie, dlaczego nie jesteś jeszcze w domu? Powinnaś już dawno spać?
– Zygmunt, ja byłam pierwsza z pytaniem. Co się stało?
– Nic.
– Dlaczego jesteś upiaszczony?
– Ti, tit. Nie ma takiego słowa.
– Dobrze, dlaczego jesteś taki ubrudzony w piachu?
– Zaczepiłem o kamień i przewróciłem się.
– Dlaczego kłamiesz? Chodź na drogę, chcę zobaczyć twoją twarz. – pociągnęła go. – Teraz odpowiadaj. – trzymała go za rękę. – Ty drżysz? Zygmunt, co się stało? – patrzyła mu w oczy.
– Nic. – próbował być bardzo spokojny.
– Nie kłam. Dlaczego kłamiesz? – była bliska płaczu. – Stałam tam, przy płocie i wszystko widziała.
– Co?? Nie byłaś w domu?? – o mało nie padł ze zdziwienia.
– Widziałam, jak walczyłeś z kimś. Kto to był, albo, co to było?
– Ty nic nie widziałaś. Powtarzam ci, ty nic nie widziałaś.
– Masz rację, nie widziałam nic oprócz ciebie, ale ty z kimś walczyłeś, z kimś biłeś się? Czy zaprzeczysz?
– Nie. Nie mam ochoty. Tylko jeden człowiek uwierzył mi. Był to Waldek. On uwierzył, że to, co mówię, jest prawdą, dlatego jego życie uratuję, nawet za cenę własnego?
– Nie odbiegaj od tematu. Kto to albo, co to?
– To cienie. Twierdzi, że jest mną. Mówi, że przybywa tu z przyszłości i że chce, abym naprawił swoje życie. To jest właśnie to, co czasami odbiera mi pamięć. To dzięki niemu staje się innym, ale mam już go serdecznie dosyć. Dlatego chcę jechać do Czech, chcę zginąć, bo razem ze mną zginie i on. Nie mogę tak dłużej żyć.
– Skoro mówi, że jest tobą, dogadaj się z nim.
– Danusia, to jest piękne na krótką metę. Ja chcę normalnie żyć, chcę mieć przyjaciół, kolegów, pamiętać każdy spędzony dzień. – był już bliski szlochania.
– No dobrze, uspokój się. – przytuliła się do niego. – Czy ja mogłabym z nim porozmawiać? – zapytała znienacka.
– Chciałabyś?
– Tak. Chciałabym go zobaczyć.
– Czy gotowa byłabyś przekroczyć wrota czasu?
– Co to takiego? – zdziwiła się.
– Stan, w którym oglądać można świat, w innym wymiarze czasu.
– Co stanie się ze mną?
– Nic.
– To znaczy, chcę wiedzieć, czy to jest niebezpieczne?
– Ja zawsze wracam stamtąd. Nie, to nie jest niebezpieczne.
– Jak tam się idzie? – wzruszyła ramionami ze śmiechem.
Objął ją i ustawiał, jak gdyby miało to ogromne znaczenie.
– Muszę stać pod odpowiednim kątem do czegoś? – zdziwiła się.
– Nie, ale gdy wejdziemy tam, żebyśmy się nie kręcili. – chwycił ją za dłonie.
Stała twarzą do południa, prosto na ogród sąsiadów.
– Rękoma zrobimy jak największy okrąg. Pamiętaj, zawsze będę przy tobie, zawsze będziemy trzymać się za ręce. Cokolwiek stanie się tam, my tu będziemy stać trzymając się za ręce.
– Rozumiem. – potwierdziła.
– Musisz słuchać tego, co będę mówił, a gdy już wejdziemy tam, gdy po jakimś czasie powiem, wracamy, musisz posłuchać mnie.
– A jeżeli nie zechcę?
– Nie ma takiej możliwości, moja wola silniejsza jest od twojej. Co jeszcze chcesz wiedzieć?
– A co powinnam?
– Nie przestrasz się. Tam na nas czekają żołnierze. Gotowa?
– Gotowa. – odpowiedziała.
– Zamykamy oczy i siłą woli przechylamy głowy do góry w tył. – puścił jej lewą dłoń. – Witam w nowym świecie. – stanął po jej prawej ręce. – W taki oto sposób przekroczyliśmy wrota czasu. – uśmiechnął się do Danusi.
– Przecież tu nie ma żadnej zmiany. To ten sam świat, w którym byliśmy przedtem. – była zawiedziona.
– Jak wyobrażałaś sobie ten inny świat? Trawa niebieska, drzewa rosnące do góry korzeniami, co jeszcze?
– Nie wiem, ale myślałam, że będzie coś inaczej?
– Co?
– Nie wiem.
– Dajcie więcej światła. – powiedział do kogoś.
I rozjaśniło się troszeczkę, ale tylko wokół nich. Rozejrzała się dokoła, skąd ten blask, ale nic nie znalazła.
– No i jak? – uśmiechnął się.
– Może to i trochę dziwne, ale można i to wytłumaczyć? – uśmiechnęła się.
– Jak? – zapytał.
– Na razie nie wiem, ale wszystko, można wytłumaczyć. – uśmiechnęła się. – Mówiłeś o żołnierzach?...
– Są tam. – wskazał na ciemności pod drzewami w sadzie.
– Nie widzę ich.
– No chodźcie już. Przecież nie będziemy czekać tu całą wieczność. – zawołał w głąb sadu.
– Ja naprawdę nie widzę ich? – wytężała wzrok.
– Powiedź sama, aby w sadzie zapaliły się światła. – był strasznie zadowolony.
– Ale w sadzie nie ma lamp?
– Powiedź. – prawie, że już śmiał się.
– No dobrze. Niech w sadzie...
– Niech będzie widno. – przerwał jej.
– Dlaczego mi przerywasz? – dała mu sójkę w bok.
I tyle wystarczyło, aby stało się inaczej.
– Czy już możemy podejść do was? – doleciało z sadu.
Gdy spojrzeli w tamtą stronę, sad był pokryty śniegiem, a pod drzewami stało dwóch mężczyzn. Danka wzdrygnęła się.
– Nie bój się. – powstrzymał ją uściskiem dłoni. – Rzeczy mogą zmieniać się tylko wtedy, gdy nie widzimy tego, inaczej uznawałabyś to za cud. – skierował się do przybyszy. – Chodźcie do naszego świata, u nas jest lato u was zima. My u was zamarzniemy.
Przybysze wolno zbliżali się do stojących.
– Opowiadałem ci, że w Ursusie zginął profesor. Oto winowajca tego. – Zygmunt wskazał młodego żołnierza. – To on, dla swego istnienia, zabił go.
– Przestań! – zawołał na niego żołnierz.
– Czy w ten sposób zawsze witasz gości? – wtrącił się kolega żołnierza.
– Kim oni są? – zapytała Danka.
– W ten sposób witam gości niechcianych, persona non grata, a wy takimi jesteście. Wy wcale nie naprawiacie świata, wy go rujnujecie. Zawalacie mój świat.
– Kim oni są? – szarpnęła go Danka.
– Więcej światła. – powiedział Zygmunt. – Teraz?
Danka wytężyła wzrok.
– Zygmunt? – nie mogła pojąć. – Zygmunt, o Boże? Zygmunt, tylko jakiś inny, zmieniony?
– Cześć Danusia. – podszedł do niej.
Zdjął czapkę i uściskał ją.
– Cześć Zygmunt, co się stało? Czy to możliwe, żeby było was dwóch?
– Danusia, my jesteśmy z innego wymiaru czasu. – żołnierz wlepił w nią wzrok. – Tam, skąd przybywam, jesteś mężatką, masz dzieci. Jesteś szczęśliwa.
Dziewczynie oczy napłynęły łzami.
– Czy to prawda, że zginiesz? – wskazała ręką do tyłu. – Że on zginie?
Żołnierz spojrzał na swe młodsze oblicze.
– Dlaczego nie powiedziałeś jej prawdy?
– Powiedziałem jej to, co mnie czeka. Ja jeszcze nie wyjechałem, jeszcze nie przekroczyłem granicy. Ty powiedz jej, kim jesteś. Będę cierpiał za twoje grzechy.
– Powiedzcie mi prawdę. Czy ktoś z was zna prawdę? – szlochała Danusia.
– Przepraszam, ale nie mogę ci powiedzieć. – żołnierz spuścił wzrok.
– Więc po co tu jesteś? – płakała dalej.
– Tak bardzo chciałem zobaczyć cię młodą. Pragnąłem tego.
– Powiedz jej, może nic się nie stanie? – poklepał go po ramieniu kompan.
– A pan kim jest? – zapytała go Danusia.
– Nikt ważny. Jestem jego dowódcą. – wskazał żołnierza.
Uściskał go mocno za ramię.
– Zabrał mnie ze sobą, prawdę mówiąc, chciałem cię poznać. – wyciągnął ku niej dłoń. – Mów mi Jan. – uśmiechnął się.
– Oczywiście, pan prawdy nie zna? – dorzuciła.
– Dokładnie. – znów posłał jej uśmiech.
– Czy ty? – skierowała się znów do żołnierza. – Możesz mu pomóc? – wskazała Zygmunta.
– Tak.
– W jaki sposób?
– Przebacz mu. Potrzebne mu to będzie. W życiu robiliśmy wiele świństw, ale... da sobie radę. Twoje przebaczenie będzie mu potrzebne.
Gdy żołnierz zaczął obściskiwać dziewczynę, Zygmunt warknął na niego.
– Zostaw ją! Ty nie masz do niej prawa. – rozdzielił ich.
– Chwileczkę. – przerwał im przybysz. – Może ja was pogodzę. – wziął ich za ręce. – Porozmawiajcie sobie chwilkę. Wyjaśnijcie sobie kilka rzeczy. Ja mam tej dziewczynie, coś do przekazania.
Próbował skierować ich ku sobie.
– Jeżeli nawet jesteś odbiciem moim we wszechświecie, pamiętaj, istniejesz tylko do chwili, gdy nie wyjadę do Czechosłowacji. – warknął na żołnierza. – To nic, że i ja zginę, ale zabiję też i twoje istnienie.
– Uspokój się. – objął Zygmunta. – Aż nie chce mi się wierzyć, że byłem taki narwaniec. – przytulił go do siebie.
Zygmuntowi zrobiło się tak błogo, że aż wzruszył się.
– Kim ty jesteś? – zapłakał. – Chociaż raz powiedz mi prawdę?
– Tak jak ty, odkrywam wciąż coś nowego.
– Kim jesteś?
– Jestem cieniem we wszechświecie, ludzkim wyobrażeniem, ale pragnę tak jak ty, mieć ciało, duszę, żyć...
– Dlaczego jesteś podobny do mnie?
– Bo ja i ty jesteśmy jedno.
– Chcesz powiedzieć, że ja przeżyję?
– Są pewne granice, których przekroczyć nie mogę.
– Skąd wzięliście się tu?
– Gdy byłem jeszcze tobą, chciałem, pragnąłem, aby zobaczyć to? Musiałem czekać do dziś, aby moje życzenie spełniło się.
– Jaki dzisiaj dzień?
– U ciebie, czy u mnie?
– Czy to znaczy, że u ciebie jest, co innego i u nas co innego? – a że żołnierz milczał, zapytał go. – Jaki jest twój świat?
– Taki sam jak twój, tylko nieco starszy.
– Czy dobrze rozumiem, czy ja przeżyję?
– Powiedziałem ci, są pewne granice, których nie mogę przekroczyć?
– Przypominam sobie scenki z Ursusa. Pamiętam wojskowe buty i kogoś, kto pochylił się nade mną. Myślałem wtedy, że to... czy to byłeś ty?
Po twarzy żołnierza pociekły łzy.
– Dlaczego? – zapytał żołnierza, a gdy milczał, dodał. – Dlaczego zabiłeś go?
– Twoja pamięć jest jeszcze zablokowana, ale kiedyś poznasz prawdę, to nie my, ani ja, ani ty, to on sam zabił się. Ja mu tylko pomogłem. Dlaczego? Bo wtedy moją miłością był Bóg. Wszystko, co robimy... no może nie wszystko, powinno być robione z myślą i miłością ku Niemu. Tylko wtedy, może to się nam udać. Inaczej przegramy, przegramy życie.
– Rozumiem, że chcesz powiedzieć mi, że przeżyję? – Zygmunt bacznie nasłuchiwał słów żołnierza. – A może chcesz powiedzieć, że nie pojechałem tam?
– Musisz tam jechać. – powiedział żołnierz. – Ojciec Narodów musi się narodzić, a tylko w ten sposób dojdzie do tego.
– Kto taki? – zdziwił się Zygmunt.
– W odpowiednim czasie odblokuje się twoja pamięć i poznasz wszystko. Musimy pomóc Ojcu Narodów.
– Kto to taki?
– Kiedyś to zrozumiesz.
Żołnierz objął go i przytulił.
– Chciej być mną, pragnij tego. Pragnij zobaczyć mój świat własnymi oczyma. Ja będę chciał, będę pragnął czegoś więcej i w ten sposób, będziemy tworzyć ogniwa łańcucha, mocnego łańcucha. Chciej, pragnij, walcz, walcz o swoje życie. Proszę cię o to, walcz.
Zygmunt popatrzył na żołnierza.
– Powiedz mi, czy to, co robię, czy to zaważy kiedyś na mojej przyszłości? – zapytał go.
– Czasami żałujemy tego, czy czegoś innego, ale wtedy, to już nie ma znaczenia. Nie dlatego, że zrobiliśmy to źle, ale dlatego, że to już jest za późno. Nigdy nie wiemy, czy to, co robimy jest słuszne, czy nie? – odpowiedział mu. – Staraj się czynić dobrze i waż to, co zawsze robisz.
– Chciałbym powiedzieć, że kocham cię, ale skoro jesteś mną, co to da, będę samolubem. Uściskam cię tylko. – objął go i uściskali się bardzo serdecznie.
– Czy teraz mogę porozmawiać z Danusią? – zapytał Zygmunta.
– Co chcesz jej powiedzieć? – spojrzał na niego, ale zaraz dodał. – Nie mąć jej w głowie. Dla jej dobra, lepiej będzie, gdy teraz rozstaniemy się. – Zygmunt spojrzał w kierunku dziewczyny.
– Mogę? – zapytał żołnierz i ruszył w kierunku dziewczyny.
– Za bardzo ją kocham, aby można ją skrzywdzić.
Żołnierz objął ją ramieniem i odwrócił się do Zygmunta, ale ten pokręcił przecząco głową.
– Nie odchodźcie daleko, zaraz wracamy. – powiedział do nich.
Kolega żołnierza zaśmiał się.
– Nie domyślasz się, co teraz stanie się z dziewczyną? – a uśmiech jego był szyderczy. – Zostanie porwana.
Zygmunt popatrzył na przybysza.
– Czy pan jest jego kolegą? – wskazał na żołnierza.
– Tak. – odpowiedział przybysz.
– Na jego miejscu, wstydziłbym się takich kolegów. Chyba, że pan uważał, że zacznę panikować?
– Przepraszam. – gość schylił głowę. – Chciałem sprawdzić, czy zdajesz sobie sprawę, kim jesteśmy?
– Nie interesuje mnie to. Nie interesuje mnie, kim pan jest. On, jest bardzo podobny do mnie. Nawet jeżeli nie jest mną, wierzę Danusi. Na nic mu nie pozwoli. – patrzył na rozmawiających. Po chwili wzrok przeniósł na gościa. – Co, zatkało?
Ale przybysz przyglądał się Zygmuntowi.
– Co tak przyglądasz mi się? Podobam ci się? – zakpił.
– Ci się? – powtórzył przybysz.
– O co chodzi? – zdziwił się Zygmunt.
– Ci się? – powtórzył gość.
– O ten zwrot? – uśmiechnął się. – Skoro jesteś Zygmunta kolegą, podejrzewam, że będziesz i moim kiedyś. Do kolegów i przyjaciół, nie mówię inaczej, jak po imieniu.
– Hm? Pochwyciłeś w lot? – mruknął.
– A tak naprawdę, kim jesteś? Kogo lub co reprezentujesz? – zaciekawił się chłopak.
– Chciałbyś wiedzieć? – zdziwił się gość.
– Prawdę mówiąc nie, ale skoro już rozmawiamy?
– Jestem kimś, kogo nauczysz zasad przyjaźni, komu pokażesz, czym jest przyjaźń? Będę dumny z ciebie i dlatego szanuję tamtego? – wskazał na żołnierza.
– Nauczysz, pokażesz, dumny ze mnie? Czyli, że kiedyś spotkamy się? Kiedy?
– On...– wskazał na żołnierza. –...uprzedził mnie, że nie wszystko mogę ci powiedzieć, ale powiem ci tyle, przyjdzie taki czas.
– Przyjdzie? To znaczy... chcesz mi coś powiedzieć, albo już powiedziałeś?
– Odnajdziesz mnie. Opowiesz o wszystkim, dlatego tak bardzo chciałem zobaczyć to? Nie żałuję.
– Chcesz powiedzieć mi, że przeżyję Czechy? To byłoby... już raz, w Ursusie, ktoś uświadomił mi, otworzył mi wrota czasu, teraz byłoby po raz drugi? Czy on, opowiadał ci, że wszystko dzieje się na trzy? A może ten trzeci raz, będzie właśnie wtedy?
– A może to już jest po raz trzeci? – zauważył gość.
– Jeżeli przeżyję, kogo mam szukać? Jak nazywasz się? – Zygmunt przyglądał się rozmówcy.
– Będziesz chciał mnie odnaleźć? – zdziwił się. – Dobrze, szukaj mnie. Szukaj gościa, który nazywa się, Jan Mickiewicz.
– Jan Mickiewicz? Kim będziesz dla mnie, dla nas? – wskazał nie odwracając się żołnierza. – Kolegą, czymś więcej?
– Kolegą. Jesteśmy kumplami, przyjaciółmi... chyba wystarczy?
– Czy bardzo tego chcesz? – zapytał go.
– A ty?
– Podpowiem ci, powtórzmy po trzy razy, ”chcę”.
I kolejno powtarzali słowo ”chcę” po trzykroć.
– Skoro tak, niech się stanie? – Zygmunt przyglądał się znajomemu. – Myślę, że zapamiętam twoją twarz?
– To już twój problem? – uśmiechnął się Janek.
– Czy jest coś jeszcze, co chciałbyś mi powiedzieć? – zapytał Zygmunt.
Janek uśmiechnął się znów do chłopaka.
– Jest tysiące spraw, które chciałbym ci powiedzieć, ale nie czas i nie pora na to? Nasza wizyta ma być krótka?
– Wizyta? Jak to ładnie nazwane? – zaśmiał się Zygmunt.
– Zwolnij nas już. – powiedział krótko.
– Czy to ode mnie zależy?
– Tak.
Zygmunt spojrzał na parę zakochanych.
– Danusia, czas wracać. – powiedział krótko.
Wyciągnął ku niej dłoń i zaraz poczuł w niej uścisk.
– Jeszcze chwileczkę, opowiada mi ciekawe rzeczy. – prosiła dziewczyna.
– Powiedziałaś, że nie będziesz sprzeciwiać się? – uprzedził ją Zygmunt. – Wracamy.
– Chwileczkę, tylko pożegnam się z nim. – Danka szarpnęła się.
Janek pochwycił ją za rękę. Złapał też rękę Zygmunta.
– Stoicie na drodze. Jedzie samochód, może was rozjechać! – złączył ich ręce. – To samo, co pożegnasz się z nim.
– Wracamy. – jeszcze raz powtórzył Zygmunt. – Powoli pochylamy głowy do przodu. I otwieramy oczy.
Pierwszy widok, jaki zobaczyli, to swoje twarze. Danka, najpierw zerknęła, czy na tamtym miejscu, co poprzednio, stoi ktoś?
– Nawet nie pozwoliłeś mi się pożegnać z nim? – robiła mu wyrzuty.
– Z kim?
– Z Zygmuntem.
– Ja jestem tutaj.
– Z żołnierzem.
– Pożegnasz się ze mną. Chciałem cię o coś zapytać, czy czułaś jego uścisk na ręce?
Chwilę zastanowiła się.
– Tak, chyba tak?
– Ja też czułem jego uścisk na ręce, chyba jeszcze czuję?
Spojrzeli na rękawy, a materiał na nich miął się.
– W noc świętojańską, zrozumiałbym to, ale to dopiero w czwartek? – skomentował Zygmunt.
Liczyli ilość ”dotknięć”. Tak na jednej jak i na drugiej ręce, ilość zmięć była taka sama.
– Po trzy razy? – uśmiechnął się Zygmunt. – To oni. Dają nam znaki, że są obok nas. Możesz teraz powiedzieć mu, co chciałaś powiedzieć.
– Zawsze będę tęsknić, gdziekolwiek będziesz ty jako ty, czy ty jako on, zawsze będę tęsknić. – zaczęła płakać.
– Jeżeli chcesz, aby pocałował cię on, zamknij oczy. Dopóki jest blisko.
Danka posłusznie zamknęła oczy. Zbliżył się i zaczął całować ją. Zarzuciła mu ręce na szyję. Nie wierzyła wprost, że jest to możliwe. Ale gdy po jakimś czasie otworzyła oczy, uznała, że nie ma to, aż tak istotnego znaczenia. Czy ten, czy tamten, to ten sam.
– Tak bardzo cię kocham? – wyszeptała.
– Ja też bardzo cię kocham i dlatego nie mogę dopuścić, abyś stała się młodą wdową. Nie zniósłbym tego?
– A jeżeli stanie się inaczej? – płakała.
– Trudno. Będę patrzył, jak jesteś szczęśliwa u boku innego? – skomentował.
– Skąd wiesz, że będę szczęśliwa?
– Wierzę, że będziesz szczęśliwa.
– Nie pytasz mnie, o czym rozmawialiśmy? Nie chcesz wiedzieć?
– Za to, co mówię ci ja, ja ponoszę odpowiedzialność, za to, co powiedział ci on, on ponosi odpowiedzialność. Nie mogę brać na siebie czyjejś winy? – wyjaśnił jej. – Jak myślisz, chyba już czas rozstać się?
– Zaczekaj jeszcze chwilę, chyba tyle możesz mi ofiarować? – objęła go i przytuliła się.
Wykręcił numer telefonu. W słuchawce przez chwilę szumiało i dał się słyszeć miarowy sygnał. Po kilku sygnałach ktoś podniósł słuchawkę.
– Zakład fryzjerski, słucham? – słychać było męski, znany już Zygmuntowi głos.
– Dzień dobry, mówi Zygmunt, czy można by poprosić Marylkę z Kawiarni? – chciał być miły.
– Dzień dobry, tak... proszę chwilę zaczekać?
– Dziękuję bardzo.
I czekał, czekał dobrą chwilę.
– Słucham? – odezwała się Marylka.
– Cześć, tu Zygmunt. O której możemy się spotkać? – zakomunikował.
– Cześć. Dzisiaj? Nie będę miała zbytnio czasu, chyba, że późnym wieczorem? Co się stało?
– Mam dla ciebie niespodziankę.
– Mów.
– Chcesz przez telefon? Dobrze. Za niecały miesiąc, wyjeżdżam do Czechosłowacji.
Chwilę była strasznie głucha cisza.
– Słucham? – rozległ się zdziwiony głos dziewczyny.
– Nie mów, że jesteś zdziwiona? Przecież kiedyś mówiłem ci o tym? – on sam zdziwił się.
– Chwileczkę. – powiedziała jakoś dziwnie.
Przez chwilę nie było nic słychać.
– Halo? – odezwał się męski głos.
– Co się stało? Gdzie jest Maryla? – zdziwił się Zygmunt.
– To ja bym chciał wiedzieć, co się stało? – odezwał się mężczyzna. – Gdzie jest Marylka? Obok. Co pan jej powiedział, ona płacze?
– Nic, co byłoby dla niej zaskoczeniem? Chce pan wiedzieć, w końcu jesteśmy telefonicznymi znajomymi. W lipcu wyjeżdżam do Czechosłowacji. Ona wiedziała o tym. Mówiłem jej kiedyś o tym. Teraz chciałem tylko ustalić datę, kiedy możemy się spotkać, aby pożegnać się?
– Wyjeżdżasz dopiero w lipcu? Sam tak powiedziałeś? Teraz mamy czerwiec?
– Widzę, że pan nigdy nigdzie nie wyjeżdżał? Nawet pan nie wie, ile czasu zejdzie mi na pożegnaniach ze znajomymi, z rodziną, kolegami, a i to też nie wszystko? I tak zostanie jeszcze ktoś, o kim zapomnę?
– Już rozumiem. – uspokoił się znajomy. – A już myślałem, że coś innego się stało?
– Dlaczego?
– To, co widzę, jest fatalne.
– Aż tak strasznie? – zdziwił się.
– Ona beczy, to mało, ona ryczy. Marylko, ale on ma rację. – powiedział dalej od słuchawki. – Pożegnań będzie miał do jasnej cholery. Porozmawiaj z nim. – chwilę trwała cisza. – Halo?
– Słucham?
– Ona nie jest w stanie rozmawiać dalej, zadzwoń jutro... chwileczkę! Już idzie.
– Powiedziałeś, że to był żart? – prawie, że krzyczała przez łzy.
– Dobrze, kiedy zadzwonić? – powiedział stanowczo.
– Przyjdź do mnie w niedzielę.
– O której?
– Dwunasta, druga?
– Dobrze.
– Zadzwoń jutro. – poprosiła.
– Dobrze, o której?
– O piątej. Będę tu czekała.
– Dobrze. Pa!
– Cześć. – Zygmunt wszedł do środka.
– Cześć. – słodko odpowiedziała mu Maryla. – Rozbierz się.
– Dzień dobry. – powiedział głośno w głąb pokoju.
Maryla zaśmiała się.
– A komu mówisz, te ”Dzień dobry”?
– Gospodyni.
– Gospodyni nie ma. Nikt nie odpowie ci? Kawa, czy herbata? – uśmiechnęła się.
– Dziękuję, nic, jeśli już, to kawa. – uległ.
– A może szklaneczkę winka? Wspaniałe, mojej mamy? – zareklamowała.
– O! Jeżeli tak, to poproszę winko. Ale nic więcej? – zgodził się.
– To znaczy, co, nic więcej? – zdziwiła się.
– Żadnej kawy. – dodał.
– Aha, kawy? – podeszła do pięknej komody, w starym stylu.
– Ja jestem prawdziwym mężczyzną, ja nie odmawiam damie.
– Damie?
– Tak. Uspokój się wreszcie. Damie, pani, dziewczynie, tobie też nie odmówię.
– Trzymam cię za słowo. Sprawdzimy to.
– Żądaj, czego chcesz, jeśli mam, wszystko ci dam. Nie odmówię.
– Chcę ciebie.
– Bierz.
– Na zawsze.
– Nie ma sprawy, bierz.
Wino było chwalone, co kilka minut przez Zygmunta, a czasami przy każdym łyczku. Gdy w pewnej chwili, Zygmunt powiedział.
– Od pewnego czasu, nie umiem myśleć o niczym innym, jak tylko o swoim wyjeździe?
Maryla przysunęła swój kieliszek bliżej Zygmunt i przykucnęła na podłodze u jego kolan.
– To zrozumiałe. – przerwała mu Maryla. – Jesteś po prostu tym pochłonięty.
– Nie to chciałem ci powiedzieć. Kiedyś, ktoś powiedział mi, że gdy dożyję do dziewiętnastego roku życia, zginę. – bawił się palcem na brzegu kieliszka.
Położyła głowę na jego kolanach.
– Drążyłem w tym, jak palcem w nosie. Każde następne stwierdzenia potwierdzały poprzednie. Najpierw myślałem, że to złośliwość ludzka, albo, że to złośliwość natury, ale im bardziej zagłębiam się w tym, tym bardziej utwierdzam się, że to prawda. Być może, że nigdy nie wrócę zza granicy? – gładził jej włosy, gdy nagle spostrzegł, że plecy jej unoszą się miarowo w rytm szlochania. – Maryla? – zawołał.
Ale nie chciała podnieść głowy ku górze.
– Przepraszam. Zagalopowałem się. Przyznaję, nie znam umiaru ani taktu. Nie powinienem o tym rozmawiać z tobą. To moje życie i moja sprawa. Przepraszam, popsułem cały nastrój, a było tak przyjemnie? – uspakajał ją.
– Teraz ja... zwierzę ci się... z pewnej rzeczy... – szlochała. – ...z pewnego sekretu. – Maryla podniosła głowę, ale nie patrzyła na chłopaka. – W tym tygodniu, miałam wizytę. Odwiedziła mnie pewna dziewczyna. Najpierw nie wiedziałam, czego tak naprawdę ona chce ode mnie? Była dokładna. Opowiedziała mi wszystko po kolei. Poczuła się winna. Chciałam ją zrozumieć, najpierw nie umiałam, ale później zrozumiałam.
Serwetkami wytarła nos i policzki.
– Nie spytasz, kim była ta dziewczyna? – uspokoiła się.
– I po co? – odparł jej. – Przecież przedstawiła ci się. Ty ją znasz, ja domyślam się. Po co zbędne pytania, udawania, że nieprawda, że nic nie wiem. Wiedziałem ja, wiedziałaś i ty, mówiłem ci, że spotykam się z koleżankami.
– Dobrze powiedziane, spotykasz się. Czy na spotkaniach kończyło się?
– Domyślam się, że chodzi ci o seks? Tak, z nią tak, kończyło się na spotkaniach. Nasze spotkania nigdy nie trwały dłużej, jak cztery godziny. Kończyły się zazwyczaj kłótnią. Czasami, gdy wyjeżdżałaś do Przemyśla i w sobotę i niedzielę byłem w Ursusie, jechałem do niej z myślą, że może uda mi się wyciągnąć ją do Warszawy, do kina, na jakąś zabawę. Zawsze miała kilka innych spraw. Umiała wkurzyć mnie, umiała zepsuć atmosferę.
– Ona mówi, że prawda jest inna? – przerwała mu Maryla.
– Nie chcę znać jej prawdy. Jej rozdział już dawno skończył się.
– Ona mówi inaczej.
– Nie interesuje mnie, co mówi ona. Może właściwie ona ma rację? Może tak naprawdę kocham ją? Może to, dlatego, że wiem, że zginę nie chcę pokazywać, jak kocham ją? Ciebie też kocham. – przycisnął jej głowę do piersi. – I też będę musiał zdusić w sobie tę miłość. Będę musiał zabić ją, zanim wyjadę.
– Nieprawda. Nie pozwolę ci na to. – zawołała.
– Kochałem kilka dziewcząt naraz. Było mi z tym dobrze. Czekałem i chciałem z którejś z was wybrać tę jedną, jedyną. Ale kocham was tak bardzo, że nie chcę skrzywdzić żadnej z was. Jakże by to było pięknie, gdybyście wszystkie płakały nade mną na cmentarzu, ale czy wytrzymałbym leżąc?
– Robisz sobie z tego żarty? – skarciła go.
– Nie, ja tylko podchodzę do tego z dystansem. Pogodziłem się z losem. Pogodziłem się i dlatego już pożegnałem się z Zosią, z Danką... dzisiaj z tobą.
– A co zrobisz, gdy przeżyjesz?
– Gdy przeżyję? – zastanowił się. – Nie myślałem o tym? Nie wiem? Może odnajdę swoje dziewczęta i tej, która będzie wolna zaproponuję... coś?
– Ja będę czekała.
– Nie żądam tego od ciebie, bo gdyby, co?... co wtedy?
Położyła mu głowę na kolanach.
– Ja nie wierzę w to. – zapłakała. – Ja chcę, abyś wrócił.
Palce wplatał w jej włosy.
– Czy ty wiesz, co powiedziałaś? – zapytał.
– Tak, wiem. Ja chcę, abyś wrócił.
Ukląkł przy niej. Twarz jej wziął w swe dłonie.
– Czy ty wiesz, co mówisz? – jeszcze raz zapytał.
– Tak, wiem i myślę, że rozumiesz? Ja chcę, abyś wrócił.
– Obawiam się, że nie wiesz, co mówisz?
Ale oczy jej zalewały się łzami.
– Długo rozmawiałam z Zosią. Z tego, co powiedziała mi, dowiedziałam się, że trzeba przy tobie, po trzy razy powtórzyć, co się chce i to spełni się. Ja chcę, abyś wrócił, chcę, chcę, chcę, po stokroć chcę.
Przytulił ją, jak mógł najmocniej.
– Oby twoje słowa, spełniły się. Tak bardzo chciałbym wrócić. – serce zaczęło mu łomotać.
Teraz dopiero podniosła zapłakaną twarz. Pieszczotliwie gładziła jego policzki. Ukradkiem ocierała jego spocone miejsca pod oczami.
– Myślę, że to tylko marzenia? – westchnął.
– Trzeba wierzyć. – upomniała go. – Należy wierzyć. – dostrzegła cieknące łzy. – Przestań, na pewno wrócisz, ja wierzę w to.
– Dlaczego to ty, a nie Zosia? Dlaczego w tobie jest tyle wiary, a w niej zabrakło?
– Rozmawiałam z nią... ona też cię kocha... – znów zaczęła płakać.
– Nie ukrywałem nigdy, że jest was trzy. Danka była moją pierwszą miłością, jeszcze z podstawówki. W szkole w Ursusie poznałem Zosię, była taka śliczna, tak bardzo zakochałem się w niej. Nie wstydzę się tego, ale pragnąłem mieć z nią dzieci. Może nawet bardziej z nią niż, z Danką? Ale ona wolała innego, mojego kolegę z klasy.
– A ja? Co powiesz o mnie? – Maryla już uspokoiła się i otarła łzy. – Czy nie pomyślałeś nigdy, że nadawałabym się na matkę twoich dzieci?
Zygmunt sięgnął po kieliszek. Popatrzył na nią.
– W pierwszych tygodniach naszej znajomości tak, tak myślałem nawet. Ale później, im bardziej cię poznawałem, bardziej zakochiwałem się w tobie i muszę przyznać, odrzucałem tą myśl.
– Dlaczego? Nie podobałam ci się? – podniosła kieliszek.
– Nie o to chodzi. Lęk. Może to też nie lęk, ale... gdy pomyślę...
Wypił do końca wino.
– Myślę, że na mnie już czas? – chciał się podnieść.
– Siadaj. Jeszcze jest wino w butelce? Prawdziwy mężczyzna, nie odmawia damie. To chyba twoje słowa?
– Przyznaję, winko jest pyszne, możesz pochwalić mamę. Ale nasza rozmowa staje się zbyt intymna.
– I właśnie o to chodzi? Polej sobie, polej mnie... ja nadal chciałabym wiedzieć, dlaczego nie mogłabym być matką twoich dzieci?
Podniósł kieliszek i stuknął w jej szkło. Łyknął wina i długo smakował, aby przeciągnąć chwilę.
– Wszystko czas... tak mało czasu mi zostało. Nie chciałbym, aby moje dzieci narodziły się po mojej śmierci. Taka istotka, nie jest winna temu, że dwoje ludzi chciało. Należy się jej, mieć i ojca, i matkę. Sama matka nie wystarczy.
– Ta mała istotka będzie miała dwoje rodziców. Ja wierzę, że wrócisz. Ja jestem pewna.
– Skąd tyle pewności w tobie? Skąd tyle wiary? – zdziwił się.
– Nawet, jeżeli wrócisz nie do mnie, nie ważne, ale jestem pewna, że wrócisz. – chciała zapłakać, ale przytulił ją znów.
– Oby twoje słowa spełniły się. – zamknął oczy i chciał, aby jego policzek wtopił się w jej policzek.
Przez chwilę tak trwali.
– Ale to tylko nasze marzenia. Prawda jest inna, ja znam prawdę.
– Może mylisz się?
– Jeżeli Zosia opowiedziała ci wszystko, na pewno powiedziała ci też, że zawsze spełniało się, co myślałem?
– Mogłeś się pomylić?
– Często zastanawiałem się nad tym, co będzie, gdy wrócę, albo, co będzie, gdy nie wrócę?
– I do czego doszedłeś? – była ciekawa.
– Gdy wrócę... rzecz jasna, wrócę, do którejś z was. Do której? Do tej, która będzie chciała czekać na mnie, w stanie panieństwa?
– Którą wybrałeś?
Ale Zygmunt roześmiał się. Pokręcił głową.
– Nie muszę wybierać. Ja już nie wrócę. Pięknie by było, gdybyście wy trzy zapłakały nad moim grobem, ale, po co? Po co, zadawać wam taki ból? Przecież, nie zasłużyłyście na to? Dlatego, wcześniej żegnam się z wami, dlatego, wcześniej palę za sobą mosty. Nie chcę, aby któraś z was, wylewała nade mną łzy.
– A jeżeli, któraś będzie chciała? – zapytała go.
– Nie mam nic przeciwko temu. Będzie mi bardzo miło. Chociaż prawdę mówiąc, wtedy będzie mi to, zupełnie obojętne?
– Jesteś tego pewien?
– Tak.
– A jeżeli będzie na ciebie czekało, coś małego, płaczącego, niewinnego?
– Nie będzie. Na pewno, nie będzie. Ta, która miała urodzić mi synka, zdradziła mnie. – ukradkiem otarł policzek. – Miał to być, silny, wspaniały mężczyzna.
– A dlaczego nie córka? Dlaczego wy mężczyźni, uważacie tylko synów?
Ale Zygmunt miał oczy utkwione w dywanie.
– Miał odrodzić moją gałąź, mój ród. Oni zabili mi go. Zabili we mnie nadzieję...
Sięgnął po kieliszek z winem i wychylił go do dna.
– Na mnie już czas. Powiedz swej mamie, że piłem różne wina, były smaczne, ale jej winko, najbardziej mi smakowało. Było pyszne.
– Sam jej to powiesz.
– Pożegnaj ją ode mnie. Żegnam cię, pa. – ucałował ją. – Wspominaj mnie mile.
– Czy tak ma wyglądać nasze pożegnanie? – zaczęła płakać.
– Przepraszam, wszystkie pożegnania są przykre.
– Zaczekaj. Nie odchodź tak. – zatrzymała go. – Zostaw mi pamiątkę. – poprosiła.
Sięgnął do guzika koszuli i rozpiął ją. Sięgnął po łańcuszek.
– Nie mogę ci nic więcej dać, sam niewiele mam.
Ofiarował jej. Ścisnęła w dłoniach łańcuszek.
– Dziękuję ci. – ucałowała krzyżyk. – Ale nie takiej pamiątki czekałam.
– Nie mam nic więcej.
– Zostaw mi coś, co będzie mi wciąż przypominać ciebie.
– Nic takiego nie mam.
Objęła go.
– Zostaw mi dzidziusia. – zaczęła rozpinać mu koszulę.
Ujął ją za ręce i odsunął od siebie.
– Kocham cię i bardzo szanuję. Nie chcę, abyś zostawała, jako panna z dzieckiem. Nie Marylko.
– A jeżeli tego chcę?
– Myślę, że nie wiesz, czego chcesz? Do dzisiejszego dnia, kochałem cię i szanowałem, i niech zostanie tak nadal? Nie.
– Ale ja chcę urodzić ci synka, gdy wrócisz, może będzie już biegał, wołał tata... – zsunęła mu koszulę tak, że uwięziła jego ręce.
Podjęła grę wstępną.
– Uwolnij mi ręce. Ty chyba nie wiesz, co robisz? – nie umiał oprzeć się.
Rozpięte spodnie, spadły mu na podłogę. Odpięła resztę guzików u koszuli.
– Mówiłeś, że jesteś prawdziwym mężczyzną. Chyba nie odmówisz kobiecie?
Nie chciał być gorszy w rozbieraniu i też ściągnął z niej bluzkę i spódnicę. Podeszła do tapczanu i szarpnęła narzutę. Stanęła przed nim.
– Zedrzyj ze mnie resztę ciuchów. Zedrzyj to.
Ale nie zdzierał, tylko delikatnie zdjął.
– Zygmunt, „wuja” prosi cię do siebie. – powiedział „stryjo”.
– A co się stało? Nie wie pan? – zdziwił się.
Wytarł z oleju ręce i poszedł do mistrza.
– Do kierownika przyszły dokumenty. – zaczął mistrz. – Ty wyjeżdżasz gdzieś?
– Tak. Złożyłem dokumenty, na wyjazd do Czechosłowacji. – uspokoił się chłopak.
Mistrz z przyzwyczajenia skrzywił swe oko.
– A kto ci panie, podpisywał podanie? – dmuchnął dymem w bok.
– Kierownik. W sumie, to mistrz i kierownik. – dodał.
– Ja ci panie, nic nie podpisywałem.
– Podanie składałem, będąc jeszcze na Narzędziowni.
– Przyjacielu... panie, jeżeli podanie, podpisali ci panie, kierownicy na Narzędziowni, to teraz niech kierownicy z Narzędziowni puszczą cię panie. Albo, jeżeli będą chcieli, abyś panie wyjechał, dadzą nam człowieka?
– Mistrzu, to nie interesuje mnie. To jest jeden Zakład, jedna Fabryka, jeden dyrektor i jedna sprawa? My, nie jesteśmy sobie panki, a oni sobie.
– Panie, ja wiem, kim my jesteśmy. – upierał się mistrz.
– Panie Wdowiarek, gdy składałem podanie, podpisał mi ówczesny mistrz i kierownik, i mnie już nic więcej nie interesuje?
– Panie, tu masz rację. Ale mogłeś powiedzieć nam, gdy tu przychodziłeś, że odejdziesz? Przecież u nas jesteś zaledwie kilka miesięcy?
– Mistrzu, po szkole jestem tokarz. Na stażu byłem frezerem. Po stażu, przeniosłem się na gniazdo tokarzy. Chciałem być dalej tokarzem, ale jak tu przyszedłem, pan sam chciał, abym został frezerem. Pan zaczął mącić, pan nie uszanował mojej decyzji, ja doszedłem do wniosku, że nie muszę informować o wyjeździe?
– Ale tak nie można? – upierał się wuja.
– Dlaczego ja mam szanować kogoś i czyjeś decyzje, jeżeli ktoś nie szanuje mnie i moich decyzji?
– Przecież zgodziłeś się na zmianę zawodu?
– Przecież Wydział zgodził się przyjąć mnie? Przecież ktoś mógł zapytać, czy ja będę chciał wyjechać i kiedy? Chociaż o tym, to raczej powinien powiadomić tamten wydział.
– No dobrze. Mniejsza z tym? Kiedy wyjazd?
– Miał być lipiec, ale kilka dni temu kolega poinformował mnie, że zakład przyspiesza i będzie czerwiec.
– Powrót?
– Nie wiem, za rok, dwa, pięć lat, dziesięć, dwadzieścia, może wcale?
– Jak to, wcale? Czy jedziesz tam na stałe?
– Nie, ale przecież... dla przykładu, może w podróży pociąg wykoleić się? Ja nie wiem, kiedy wrócę?
– Czy wrócisz, na ten wydział? O to chodzi?
– Tak, myślę, że tak?
Gdy zakończyli rozmowę i chłopak wrócił do swej roboty, po chwili podszedł do niego brygadzista.
– Co chciał ”wuja” od ciebie? – ale już nie dokończył, bo zauważył, jak w jego kierunku zmierzał mistrz. – Później przyjdę. – rzucił mu i odszedł.
– Co chciał ”stryjo” od ciebie? – zapytał chłopaka mistrz.
– Zadał mi to samo pytanie. – uśmiechnął się do mistrza.
– I co mu odpowiedziałeś? A po drugie, co to go obchodzi? – spojrzał za nim. – No mów, co mu odpowiedziałeś?
– Nic. Nic nie zdążyłem, bo odszedł. – Zygmunt uśmiechał się pod nosem.
– Powiedz mu, niech spierdala.
– Sam pan mu powiedz. Przecież to pański brat.
– Nie rozmawiam z nim.
– Nawet służbowo?
– Służbowo tak i tylko służbowo. Ale jak jeszcze przyjdzie i o coś spyta, powiedz mu...
– Mistrzu, ja mam w swojej rodzinie, do cholery takich sytuacji. Ja nie mam ochoty, wpieprzać się w pańską rodzinę. Wy dzisiaj się kłócicie, a jutro będziecie się gościć, a ja? To mój brygadzista. Szanuję go, szanuję tak jednego, jak i drugiego, a że wy macie ze sobą na pieńku, to nie moja rzecz? Chce pan powiedzieć mu coś? Proszę bardzo, przecież może pan podejść do niego i nawsadzać mu. Mnie, on nic nie zawinił? Nawet przeciwnie, on jest dla mnie lepszy niż pan.
”Wuja” popatrzył na nieznośnego chłopaka i niezadowolony odszedł. Po nim, jak cień doszedł do niego ”stryjo”.
– Co on tak cię nachodzi? – zapytał.
– Zadajecie panowie te same pytania. – uśmiechnął się do brygadzisty. – Ale nie dziwie się, w końcu jesteście braćmi i myślicie podobnie? Odpowiem jednemu, tak samo, jak i drugiemu. Jesteście braćmi, jeżeli chcecie wiedzieć, co jeden myśli o drugim, podejdźcie, jeden do drugiego i porozmawiajcie. Ja nie umiem przenosić informacji.
– Nie chcę z nim rozmawiać. – smutnie dodał brygadzista.
– To już nie moja sprawa?
– Ten szczeniak jest dziesięć lat młodszy ode mnie, a widzisz, jak mną pomiata? Ja mu dupę ocierałem, byłem dla niego, jak ojciec? – żalił się.
– Może właśnie dlatego? Jeżeli pan go wychowywał, może źle go pan wychował? Wpoił mu pan, nie to, co trzeba?
– Tylko dlatego, że ma troszeczkę więcej szkoły niż ja, pomiata mną.
– Ale muszę przyznać, że tego nie widać.
– Czego? – zdziwił się.
– Tego, co pan mówi, że on pomiata panem?
– Nie widać. – westchnął.
– A może problem tkwi, gdzie indziej? Może to pan czuje się winnym, za jego wychowanie? Może, to panu zdaje się, że on pomiata panem?
– Cudujesz. – przerwał mu. – Panie, on jest dla mnie, jak syn? – brygadzista otarł ukradkiem policzek.
Zygmunt spojrzał na niego.
– Pan czuje się winnym, za to, co on robi? Czy dobrze rozumiem?
Wziął w rękę gotowy detal i stanął do sprawdzania.
– Czy mogę zadać panu, panie Wdowiarek, jedno pytanie? Dlaczego, gdy on podchodzi do kogoś, pan od razu odchodzi i idzie gdzie indziej?
– Nie chcę być koło niego.
– Czy, aby na pewno? A czy czasem, nie czuje się pan, winnym, za to, co on zrobi? Mówi pan, że pan go wychowywał, może dał mu pan wszystko, co pan umiał i jeszcze coś więcej? A może boi się pan, że on zapyta o coś, czego pan nie rozumie? Może to lęk, że pan jest starszy, a taki szczyl, zagnie pana?
– Może?
– A czy nie czuje pan obawy, że gdyby pan ubliżył jemu, ubliżyłby pan sobie?
Patrzył na chłopaka.
– Może?
– Panie Wdowiarek, chciałbym mieć takiego, starszego brata.
– Nie masz rodzeństwa? – zdziwił się.
– Mam. Mam dwóch starszych braci. Jeden z nich, uczył się grać na harmonii. Drugi podchwycił to i też zaczął grać. Kupił sobie akordeon. Ja też chciałem grać, ale bili mnie za to, że grałem. Gdyby pan był moim bratem, dałby mi pan wszystko, albo jeszcze więcej, a oni bili mnie. Drugi brat kupił kiedyś motor. Chciałem nauczyć się jeździć, ale to było tylko marzeniem. W ubiegłym roku kupił sobie samochód. Prosiłem, aby nauczał mnie prowadzić go, krótko mówiąc, jeździć.
– No i co? – uśmiechnął się.
– W jedną niedzielę dałem na paliwo, jak pojechał po nie, tak nie wrócił. W drugą niedzielę, dałem na paliwo, pojechał i już nie wrócił. W następną niedzielę dałem na paliwo i tak dawaniem minęło lato. W tym roku nawet nie wspominam. Tacy są starsi bracia. Jak bardzo chciałbym, aby to pan był moim, starszym bratem?
Uśmiechał się do brygadzisty.
– Szkoła? To nie jest rzecz najważniejsza w życiu? Jeżeli człowiek, ma w sobie to coś, co nazywa się inteligencją, nie trzeba mu szkoły. Pan ma w sobie jeszcze coś, nadopiekuńczość. I to jest błąd. Czy ma pan dzieci?
– Mam.
– Czy też, tak pan boi się, aby im nie ubliżyć, aby nie zrobić nic, co by im ubliżyło? – odwrócił się by spojrzeć na niego. Za brygadzistą stał wuja. – Jak pan długo stoi tu? Ma pan wspaniałego brata. – powiedział do mistrza. – Bardzo proszę, niech pan jeszcze sprawdzi tą. – podał brygadziście, pierwsze lepsze koło. – Właśnie opowiada mi, jak bardzo dumny jest z pana. Ja opowiedziałem mu, jakich ja mam braci, starszych braci. Zazdroszczę panu, panie mistrzu, takiego brata.
Odszedł od brygadzisty, aby odciągnąć mistrza za sobą.
– Nie chciał najpierw nic mówić. – szepnął do mistrza. – Ale wziąłem go pod pic. On jest cholernie dumny z pana.
Wuja spojrzał na pracownika.
– Przestań, bo ci uwierzę. – rzucił kpiąco.
– Nie musi pan? Mnie wcale na tym nie zależy? Opowiadałem mu, jakich to ja mam braci. – spojrzał na mistrza. – Nie ma mi co zazdrościć?
– Dlaczego? – zaciekawiło go.
– Widzi pan... ktoś mi kiedyś powiedział, że brat, jaki się urodzi, taki musi być. Dobierać możemy sobie tylko przyjaciół. Może, dlatego, tak bardzo wybieram, jeżeli z kimś mam się zaprzyjaźnić?
– Robisz selekcję? – zdziwił się.
– Tak. A pan nie? – też zdziwił się.
– Jaki w takim razie, musi być ktoś, z kim zaprzyjaźniasz się?
– Jeżeli to mężczyzna, musi być przystojny. Jeżeli to dziewczyna, musi być ładna, pomijam piękna, bo ciężko coś takiego znaleźć. Mężczyzna... nie może zbyt często zaglądać do kieliszka. Nie lubię pijaków. Dziewczyna... może od czasu do czasu wypić kieliszeczek, tu zgadzam się.
– I znajdujesz takich? – zdziwił się mistrz.
– Mistrzu, przyjaciół nie ma się na dzień, czy na dwa. Z przyjaciółmi spędza się wolne chwile. Brzydoty mamy wokół siebie do cholery, dlatego ja na przykład, otaczam się przyjaciółmi, za których nie chciałbym się wstydzić? Z przyjaciółmi chcę wyjść do kina, w sobotę, czy w niedzielę na tańce.
– No i co? Wtedy wstydzisz się za swych przyjaciół?
– Właśnie, nie chcę się wstydzić za swych przyjaciół i dlatego chcę, aby ci, co ze mną idą tu, czy tam, nie byli podobni do małpy, czy goryla? Tym różni się rodzina od przyjaciół.
– Cudujesz.
„Wuja” pokiwał głową i chyba nie miał nic do powiedzenia, bo odszedł.
– Czy mnie moje piękne oczy nie mylą? – zdziwił się Zygmunt. – Już od kilku chwil, przyglądam się tej pięknej osóbce przede mną i swoim pięknym, własnym oczom nie wierzę? Czy to na pewno jest Zosia? Ta Zosia?
Zosia zrobiła kilka dziwnych ruchów, aby nie wydać się, że czekała tego.
– Tak, Zosia. Ta Zosia. – uśmiechnęła się. – A czy ty, to Zygmunt? Ten Zygmunt?
– Tak, zgadza się. A skąd wiedziałaś?
– Och, domyśliłam się?
– W takim razie... – zmienił już ton rozmowy. – ...skoro już jesteśmy sobie przedstawieni, czy mogę zapytać, a dokąd to prowadzą cię, twoje piękne nóżki?
– Przed siebie. – odpowiedziała już też normalnie.
– Nie mów tylko, że tu gdzieś mieszkasz? Nie uwierzę? – aż zatrzymał się.
– Właśnie, że powiem.
Skręcali przy kościele i tu, ich drogi miały się rozejść.
– Nie możliwe? W takim razie, gdzie? – zatrzymali się na skrzyżowaniu.
– Kawałeczek za parkiem. – machnęła ręką.
– Jestem gotów uwierzyć, bo w tym właśnie rejonie, wynajmują stancje. Patrzcie, patrzcie, Zosię też skusił Ursus?
– Widzisz, nie tylko ty możesz mieszkać w Ursusie?
– Ja to, co innego. Dla mnie, to jest, jak dotychczas, najpiękniejsze miasto.
– Co? – zdziwiła się. – Nie pójdziesz dalej ze mną?
– Nie po drodze mi.
– Chociaż do połowy parku? Albo usiądźmy na ławce i porozmawiajmy?
Bez słowa poszedł z nią w głąb parku.
– Chyba mamy o czym rozmawiać? – przerwała chwilową ciszę.
– Dwoje ludzi, gdy tylko chce, zawsze będzie miało o czym rozmawiać? Zwłaszcza, gdy to są, chłopak i dziewczyna. Ale my... – roześmiał się. – ...już od dawna, nie mamy o czym rozmawiać?
– Gdy zechcemy, spróbujemy, może będzie o czym? – dziwnym głosem dodała. – Ale musimy chcieć tego obydwoje.
– Właśnie, gdy zechcemy...
– Ja chciałabym?
– Zostałem ja? – uśmiechnął się. – Czy wiesz, ile tygodni mi zostało do wyjazdu?
– Ty już liczysz tygodnie?
– Każdy dzień, to jeden dzień mniej, jeden dzień mniej czasu na pożegnania. Dlatego, co jakiś czas, urządzam pożegnanie z kimś. Nie chcę tego zostawiać na ostatni dzień. Porządkuję swoje życie, układam wszystko w najlepszy porządek. Wszystko robię tak, aby nie pozostało nic nieuregulowane.
Zosia zaczęła płakać.
– Czy wy kobiety, albo jak wolisz dziewczyny, potraficie tylko płakać? – warknął.
– To nasza broń. – otarła łzy.
– Przed czym, przed radością, smutkiem, a może bije cię ktoś?
– Porządkujesz swoje życie, a moje, staje się dla mnie koszmarem. – łkała.
– Musisz coś z nim zrobić?
– Zygmunt, on ciągle mi się śni. – oparła głowę o jego ramię.
– Kto taki? – zdziwił się.
– Synek. – gruchnęła płaczem. – Proszę cię, pomóż mi. Zlituj się nade mną. Pomóż mi. Ja już nie wiem, co mam ze sobą zrobić?
– Nie umiem ci pomóc. – odparł jej, ale ona wciąż łkała.
– Gdybyś znał moje sny? On śni mi się, jako małe dziecko, albo jako dorosły mężczyzna, albo jako młodzieniec, ale zawsze, gdy chcę przytulić go, odchodzi i wciąż pyta mnie, matko, dlaczego nie narodziłem się? – nie chciała ocierać oczu, bo to i tak nic jej nie dawało.
– Nie umiem ci pomóc. Ty sama musisz pomóc sobie. To twoje życie i ty musisz pokierować nim tak, abyś była szczęśliwa. – objął ją i przytulił. – Żal mi ciebie, bo mimo wszystko jesteśmy przyjaciółmi. Ale nie umiem ci pomóc.
– Ale możesz. Kochaj mnie, pokochaj mnie, spróbuj? – dotykała jego twarzy, jak gdyby to miało przekonać go.
– Kocham cię, ale tylko jako przyjaciółkę, koleżankę. Tak, kocham cię.
– Spróbuj pokochać mnie jak kobietę, jak dziewczynę. Ja jestem z ciała, ja jestem z krwi.
– Nie, kochanie. Ja już raz dla ciebie rzuciłem cały świat. W moim życiu były trzy dziewczyny. Danusia, potem ty i Maryla. Danusia, była moją pierwszą miłością. Może jeszcze wtedy nie wiedziałem, co to jest miłość, ale chyba najbardziej kochałem ją. Od dziecinnych lat, aż do dojrzałości. Potem poznałem ciebie i dla ciebie wyrzekłem się jej. Sam przed sobą zdradziłem ją. Dla kogo? Dla ciebie. Wyrzekłem się jej miłości i miłości do niej. Czym odpłaciłaś mi? Byłaś czysta i niewinna...
– Byłam głupia, Zygmunt, ja byłam głupia. – roniła łzy, jak bóbr.
– Z czystej i niewinnej, miał narodzić się mój syn. Chciałaś ukarać mnie, czy może zrobić mi na złość? Jeżeli ukarać, to ukarałaś sama siebie, jeżeli zrobić mi na złość, to nie udało ci się. Bo oto, w tamtym roku spotkałem Marylę. Bardzo krótko znam ją, ale jest miłą dziewczyną. Jeżeli to, co zrobiłaś miało być karą dla mnie, pomyliłaś się. Może nie powinienem ci tego mówić, ale z Marylą posieliśmy. Posiałem na jej gruncie. Mam nadzieję, że ona spełni to, co obiecała mi? Że urodzi mi syna? Mój syn urodzi się, nie z ciebie to z innej, ale urodzi się. A co z twoim synem? On zabije cię pytaniami, dlaczego nie narodziłem się?
– Maryla cię okłamała. – Zosia przestała płakać. – Nawet nie wiesz o tym?
– Nie dbam o to.
– Byłam u niej, rozmawiałam z nią. Poznałyśmy się.
– Wiem, mówiła mi.
– Ona nie jest dziewicą.
– Wcale tego nie wymagałem od niej. Ja miałem dziewicę, ale ona mną pogardziła, dla cwela.
– Zygmunt, przebacz mi, byłam głupia. Przecież ty też byłeś młody i wiesz, jak to jest?
– Byłem i wiem, dlatego już dawno przebaczyłem ci.
– Więc zrobisz mi dziecko?
– Nie. Nawet o tym nie myśl. Był czas, że ja chciałem, ale teraz myślę inaczej. Nie chcę, aby moje dzieci rodziły się i wychowywały bez ojca.
– Ale Maryli zrobiłeś dziecko!
– Też nie chciałem. Przyrzekła, że zanim się narodzi, wyjdzie za mąż.
– Proszę cię, zrób mi syna. – zaczęła lamentować.
– Czy ty wiesz, jak ty się zachowujesz? Jak małe dziecko w pierwszej klasie. – wstał. – Żegnam cię kochanie. Na mnie już czas.
– Stój! Nie puszczę cię! – złapała go. – Bo cię zgwałcę?
Przytrzymał jej ręce.
– Czy ty wiesz, jak ty się zachowujesz? Jak mała dziewczynka. Jesteś dorosłą kobietą. Opanuj się.
– Jestem taka rozpalona, błagam cię, zrób coś ze mną?
– Zosiu, kocham cię tak mocno, że nie darowałbym sobie, gdybym zrobił ci dziecko. Nie darowałbym sobie, gdybyś została sama z dzieckiem, a wiesz przecież, że mogę zginąć? Wiesz przecież, po co tam jadę?
– Nie dbam o to. Nie dbam, czy będę panną z jednym, czy z dwoma dziećmi, nie dbam. – rozpinała jego koszulę.
– Przestań! Nie chcę być wulgarny, ale... – odsunął ją. – ...nie czuję do ciebie tego, co powinien czuć mężczyzna. Dla mnie jesteś tylko przyjaciółką. Seks można uprawiać z narzeczoną, a nie z przyjaciółką.
– Co ty pieprzysz? Seks można uprawiać z każdą kobietą.
– Dobrze, powiem ci inaczej... mnie do ciebie nie staje.
Zosia na chwilę przystanęła. Wytrzeszczyła oczy.
– Coś taka zdziwiona? Uważam cię tylko za przyjaciółkę i dlatego.
Patrzyła z niedowierzaniem na niego.
– Nie wierzę własnym uszom. Nie wierzę ci.
– Musisz uwierzyć. Zdarza się tak. – przekonywał ją.
Przytuliła się do niego i oparła głowę o jego tors. Ręką sięgnęła do spodni.
– Ty łgarzu! – uśmiechnęła się. – Jesteś podjarany, omal nie wytryśniesz. Wiedziałam, że jesteś prawdziwym mężczyzną.
– Zosiu, przestań. – poprosił.
– Pozwól, że sama ściągnę ci spodnie. Proszę. – i zaczęła odpinać mu pasek. Ustami poszukała jego warg.
Koniec
Kim byłem dla Was,
że dałem Wam nieśmiertelność,
że dałem Wam życie wieczne?
Czy chcesz poznać
dalsze losy bohaterów?!
Zajrzyj na strony...
V zakon
?
!
Miłego czytania...